Ryby mają głos!

Posts Tagged ‘alkoholizm

Kiedyś pisałam o eksperymencie więziennym profesora Zimbardo. W skrócie – stworzono eksperymentalne więzienie, zarówno „więźniowie” jak i „strażnicy” zostali wybrani wśród ochotników, zakwalifikowano ich na podstawie testów psychologicznych, byli całkowicie zdrowi psychicznie, nie mieli syndromów DDA/DDD, nerwicy, depresji itp itd. I co? Eksperyment miał trwać dwa tygodnie, zakończono go po zaledwie 6 dniach. A to i tak było już za późno. Ponad połowa „więźniów” została zwolniona do domu dużo wcześniej, bo załamała się psychicznie.

Piszę o tym, bo szukałam w psychoterapii i w duchowości siły, która pomogłaby mi się uporać z trudną sytuacją. Chciałam zmienić siebie, uzdrowić siebie i dzięki temu być kobietą z żelaza, której nie wzruszają trudności i problemy. Wiem, że nie ja jedna dążyłam do takiego rezultatu.

Czytam właśnie książkę Judith Lewis Herman „Przemoc, uraz psychiczny i powrót do równowagi”.
Rok po zakończeniu drugiej wojny światowej dwóch amerykańskich psychiatrów, J.W. Appel i G.W. Beebe, stwierdziło, że 200-240 dni na froncie wystarczy, aby załamać nawet najsilniejszego żołnierza: „Nie istnieje coś takiego, jak przyzwyczajenie do >>warunków frontowych<<. Każda chwila pobytu na polu bitwy powoduje tak wielkie napięcie, że żołnierze załamują się proporcjonalnie do wielkości niebezpieczeństwa i czasu jego trwania. W trakcie działań wojennych szkody psychiczne są równie nieuniknione, jak rany od kul i odłamków.”
Co ważne, autorka książki podkreśla podobieństwa „między ofiarą gwałtu a weteranem wojennym, między maltretowaną kobietą a więźniem politycznym, między człowiekiem więzionym w wielkim obozie koncentracyjnym, stworzonym przez tyranów rządzących narodami, a ofiarą małego, tajnego obozu koncentracyjnego, założonego przez domowego despotę”.

„Straszne przejścia zawsze powodują psychiczny uraz.”

Innymi słowy – jeśli jesteście w trudnej sytuacji – jakiejkolwiek – nie liczcie na to, że przestanie ona na Was oddziaływać jeśli będziecie silniejsi psychicznie, bardziej wysportowani, bardziej rozwinięci duchowo i co tam tylko przyjdzie Wam do głowy. Najpierw trzeba zmienić sytuację zewnętrzną (zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa), dopiero później zmieniać siebie.

Wystarczy w google wpisać frazę „pije przeze mnie”, żeby znaleźć mnóstwo różnych dramatów …

„powiedział że pije przeze mnie bo dzwonię do niego do pracy” (http://www.alkoholizm.com.pl/forumalko/viewtopic.php?t=3293)

pije przeze mnie, ze ja caly czas krzycze na niego, ze nie pozwalam mu z kolegami sie spotykac po pracy” (http://forum.szafa.pl/9/3209772/o-ciagle-pije-co-mam-zrobic.html)

pije przeze mnie przy innej nie bedzie.” (http://www.psychologia.net.pl/forum.php?level=197215&post=197215&sortuj=0&cale=)

Google wyświetla ok 3 tysięcy wyników, więc mogłabym tak cytować przez miesiąc pewnie wyszukując co ciekawsze „argumenty” pijaństwa … Co ważne, takie słowa padają często na trzeźwo…

Alkoholik pije, dlatego, że jest alkoholikiem. Nie ma innego wytłumaczenia. Dlaczego jednak oskarża o to innych? Jego niskie poczucie własnej wartości nie pozwala mu przyznać się do swoich błędów. Gdyby otwarcie przyznał się do odpowiedzialności za swoje życie – spaliłby się ze wstydu, zapadł pod ziemię, umarł itd.  Tak przynajmniej podpowiada mu jego podświadomość, działają mechanizmy, które chronią delikatną psychikę osoby uzależnionej. Paradoks polega na tym, że chronią, ale tylko na chwilę. Obarczenie odpowiedzialnością innych to zamiatanie problemu pod dywan.

Piszę o tym, nie dlatego, żeby tłumaczyć osoby uzależnione, ale dlatego, że zauważyłam sama u siebie podobny problem. Czuję „pod skórą”, że alkoholizm – rozumiany jako choroba emocji – to moja choroba, choć oczywiście nie objawia się u mnie piciem alkoholu. Objawia się niskim poczuciem własnej wartości w niektórych sytuacjach.

Przyznanie się do błędu, wzięcie odpowiedzialności za porażkę to pierwszy krok do wygrzebania się z tarapatów. To mam za sobą. Ten krok pociąga za sobą ogromne poczucie winy, które z kolei powiększa problemy z niskim poczuciem własnej wartości, powiększa poczucie wstydu, pojawia się poczucie bezradności. Można tak sobie trwać wiele lat, tak jak np. słynny Pijak z Małego Księcia:

Następną planetę zajmował Pijak. Te odwiedziny trwały bardzo krótko, pogrążyły jednak Małego Księcia w głębokim smutku.
– Co ty tu robisz? – spytał Pijaka, którego zastał siedzącego w milczeniu przed baterią butelek pełnych i baterią butelek pustych.
– Piję – odpowiedział ponuro Pijak.
– Dlaczego pijesz? – zapytał Mały Książę.
– Aby zapomnieć – odpowiedział Pijak.
– O czym zapomnieć? – zaniepokoił się Mały Książę, który już zaczął mu współczuć.
– Aby zapomnieć, że się wstydzę – stwierdził Pijak, schylając głowę.
– Czego się wstydzisz? – dopytywał się Mały Książę, chcąc mu pomóc.
– Wstydzę się, że piję – zakończył Pijak rozmowę i pogrążył się w milczeniu.

Pijak doskonale zdaje sobie sprawę z tego jaki ma problem, czuje się przytłoczony sytuacją, ale zupełnie nie wie jak z tego wybrnąć, jest całkowicie bezradny. Ucieka od problemu „próbując zapomnieć”, pogrążając się w ten sposób jeszcze bardziej. Paradoksalnie z perspektywy Małego Księcia czy czytelnika pierwszy krok do wyjścia z tej sytuacji wydaje się prosty …

Poczucie winy i towarzyszący mu wstyd blokuje wszelkie działanie. Pojawia się strach, że znowu coś pójdzie nie tak, pojawia się bezradność. Dodatkowo pojawia się rozpacz, no bo „to nie tak miało być”, „dlaczego mnie to spotkało” itd … A stąd bardzo łatwo zrobić krok wstecz i powiedzieć „to przez” i można w nieskończoność wymyślać przez kogo, przez co itd, żeby choć przez chwilę poczuć ulgę …

Wyjście z takiej sytuacji jest jedno – trzeba spokojnie przeanalizować sytuację i wyciągnąć wnioski. Spojrzeć na wszystko z innej perspektywy, np. z perspektywy innej osoby – przyjaciela, terapeuty, coacha itp. Wyznaczyć sobie pierwszy krok do rozwiązania problemu. I działać.

Poczucie winy zastąpić poczuciem odpowiedzialności. Czego się wstydzę? Co mogę zrobić w tej sprawie?

Ajahn Brahm opowiada czasem taką historię:

Pewien Australijczyk odkrył, że przed jego domem ktoś wysypał tonę krowiego łajna. Smród był straszny. Zrozpaczony próbował się dowiedzieć dlaczego coś takiego go spotkało. Żaden z sąsiadów nie widział kto to zrobił, nie była w stanie też określić tego policja. Australijczyk został sam z tym problemem. Po pewnym czasie sąsiedzi przestali go lubić, przyjaciele zaczęli go omijać, bo smród unoszący się z nad tego gówna przesiąkł go całego i on sam strasznie śmierdział. Ciągle zastanawiał się „dlaczego ja??” i coraz bardziej się wstydził swojego przykrego zapachu i pogrążał w samotności a i niechęć ludzi wobec niego coraz bardziej się zwiększała. Pewnego dnia spróbował jednak przeanalizować swoją sytuację. Zadał sobie pytanie  – mam tonę gówna, co mogę z tym zrobić? I wpadł na pomysł, że to łajno będzie świetnym nawozem w jego ogrodzie. Następnego roku cieszył się nie tylko dobrymi relacjami z sąsiadami i przyjaciółmi, ale również wyjątkowo dobrymi owocami! :)

 

Wiele razy czytałam teksty typu „od 3 lat regularnie spotykam się z terapeutką, mimo to mam ostatnio ogromnego doła, czy to normalne?”. Albo przyglądałam się ze zdziwieniem osobom, którą taką terapię przeszły, ale mimo tego – ich zachowanie, emocje ewidentnie wskazywały na to, że coś jest „nie halo”. Osobom, u których można zauważyć zaburzenia emocjonalne często mówiłam „idź na terapię DDA”, ale zupełnie nie wiedziałam co powiedzieć osobie, która taką terapię skończyła a nadal nie panuje nad własnymi emocjami …
W relacji pacjent – terapeuta, terapeuta, nawet najbardziej przyjacielski i sympatyczny jest „bogiem”. To on przecież ma pokazać pacjentowi jakie zachowania są toksyczne a jakie słuszne … Tak jak idąc do lekarza mamy nadzieję, że zostaniemy wyleczeni, takie same nadzieje pokładamy w terapeutach.

„Terapia DDA to tylko forma wsparcia. Problemy, które próbuje się w niej uleczyć są bardzo zawężone.” To ostatnio usłyszałam od psychoterapeutki z certyfikatem PTP.
Po moich wcześniejszych, dosyć nieudanych kontaktach z terapeutami, trochę mnie to zastanowiło. Zaczęłam więc szukać informacji na temat tego kim właściwie są terapeuci, których można spotkać w ośrodkach leczenia uzależnień i współuzależnienia.

„Nie każdy, kto się podaje za psychoterapeutę, nim jest.”
Żeby zostać psychoterapeutą z prawdziwego zdarzenia trzeba mieć nie tylko ukończone studia wyższe (nie wystarczy być psychologiem czy psychiatrą), ale trzeba też przejść własną psychoterapię oraz szkolenie trwające co najmniej 1250 godzin w ciągu co najmniej 4 lat – takie informacje można znaleźć na stronach PTP (http://www.ptp.org.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=40)

Dodatkowo można przejść specjalistyczne szkolenie w jakiejś konkretnej dziedzinie psychoterapii.
Ile to wszystko trwa – możecie obliczyć sobie sami … Terapeutka, z którą rozmawiałam, oprócz tego, że jest psychologiem klinicznym, certyfikowała się jakieś 7 lat.

Wg PARPY (źródło: http://www.parpa.pl), żeby uzyskać kwalifikacje zawodowe w zakresie terapii uzależnienia od alkoholu i współuzależnienia trzeba:
po pierwsze: mieć „tytuł zawodowy lekarza, tytuł zawodowy magistra pielęgniarstwa lub tytuł zawodowy magistra nauk humanistycznych lub nauk społecznych lub pedagogiki”.
po drugie: przejść szkolenie obejmujące 650 godzin zajęć dydaktycznych
po trzecie: odbyć 70 godzin stażu klinicznego w placówce terapii uzależnień i współuzależnienia (czyli niejako udzielać pomocy terapeutycznej!) oraz przejść 80 godzin superwizji klinicznej (czyli czegoś w rodzaju konsultacji w prowadzonych przez siebie terapiach)

Poniżej zamieściłam harmonogram szkolenia placówki rekomendowanej przez PARPĘ. Zwróćcie uwagę na to, ile czasu szkolenie poświęca problemowi współuzależnienia, DDA i przemocy w rodzinie!! W sumie 133 godziny, a biorąc pod uwagę jak wyglądają terminy tych szkoleń – problematyki tej kursanci uczą się W NIECAŁE 3 TYGODNIE!!
Cały program to trzynaście 5-dniowych wyjazdów, rozłożonych mniej więcej w czasie kilkunastu miesięcy. 13 tygodni to mniej niż jeden semestr na studiach! :D

Reasumując: jeśli jesteś np. sympatycznym absolwentem filozofii i nie potrafisz znaleźć pracy, a masz ochotę sobie trochę pofilozofować, podumać nad ludzkim losem i jeszcze dostawać za to pieniądze, to zapisz się na szkolenie PARPY. 10 tysięcy złotych, które trzeba za to szkolenie zapłacić powinno się szybko zwrócić – w końcu alkoholików w naszym kraju pod dostatkiem, a i ich dzieci, które borykają się z życiem też nie mało … A że niewielu osobom tak naprawde pomożesz … cóż … przecież „wyniki terapii zależą od motywacji pacjenta”! No i oczywiście: „Fakt, że terapeuta nie odpowiada jakiejś osobie nie oznacza, że to zły terapeuta. To oznacza tylko, że nie jest to odpowiedni terapeuta dla tej konkretnej osoby.” :D

Tam gdzie nie wiadomo czy śmiać się czy płakać – wolę się śmiać …

HARMONOGRAM SZKOLENIA: (źródło: http://www.bk-europe.com.pl/index.php/harmonogram-szkolen.html)
W każdym z trzynastu zjazdów będzie około 50 godzin zajęć. Oznacza to, że np. blok tematyczny numer 8 obejmujący 88 godzin, będzie rozłożony w czasie dwóch zjazdów.

Zjazdy:
Bloki Tematyczne: Trening Wykłady Warsztaty Łącznie
1 Trening interpersonalny 50     50
2 Trening intrapsychiczny 50     50
3 Pomaganie w kontakcie indywidualnym   9 41 50
4 Praca terapeutyczna z grupą   5 45 50
5 Uzależnienie od alkoholu – etiologia, obraz kliniczny i metody diagnostyczne. Nawiązywanie pierwszego kontaktu z osobą uzależnioną, motywowanie do podjęcia terapii. Organizacja lecznictwa odwykowego   17 50 67
6 Psychopatologia zaburzeń, psychoterapia   18 15 33
7 Uzależnienia od alkoholu – etap terapii wstępnej i intensywnej. Metody i formy terapii   9 39 48
8 Uzależnienie od alkoholu – etap terapii zaawansowanej   8 80 88
9 Współuzależnienie   7 41 48
10 Przemoc w rodzinie i współuzależnienie   5 39 44
11 DDA, współuzależnienie i uzależnienie   3 38 41
12 Pacjenci uzależnieni od innych substancji psychoaktywnych. Praca terapeutyczna z młodym pacjentem.   13 34 47
13 Praca terapeutyczna z osobami pijącymi szkodliwie. Zagadnienia etyczne w pracy terapeuty uzależnień. Programy terapeutyczne placówek stacjonarnych i ambulatoryjnych. Prowadzenie dokumentacji medycznej. Monitorowanie przebiegu terapii, metody ewaluacji efektów terapii.   6 28 34
  Razem: 100 100 450 650

Kiedyś znalazłam tekst, który zrobił na mnie duże wrażenie:

Dziś myślę, że alkoholikiem to ja byłem od urodzenia, a przynajmniej od wczesnego dzieciństwa. Tyle, że nadużywać alkoholu zacząłem późno, bo po trzydziestce. Dotarło bowiem do mnie, że problemem alkoholika nie jest alkohol. A jest nim niedojrzałość emocjonalna, brak odporności na stresy, frustracje, rozczarowania, zawody. Nieumiejętność radzenia sobie z uczuciami a nawet ich rozpoznawania i nazywania. Kompleksy, nieumiejętności i lęki. Ale alkohol – nie. Jest on jedynie skutkiem, a nie przyczyną. (autor Meszuge: http://www.alko.opole.pl/alko3-0.html )

Od tamtej pory zmieniło się moje potrzeganie alkoholizmu, ale także własnej osoby. W tym sensie, w jakim pisał o swoim alkoholiźmie Meszuge, mogłabym również nazwać siebie alkoholiczką …

Jakiś czas później na forum alkoholizm Długonosy napisał mi coś takiego:

Flandro,
Autor tych słów wie co mówi.
Sam jestem alkoholikiem, który rozstał się ze swoim nałogiem ponad dwa lata temu.
I zgadzam się z diagnozą problemu przedstawioną przez Meszuge.

Pytasz czy leczenie alkoholizmu to coś więcej niż samo niepicie i mówienie o swoim niepiciu?
Oczywiście, że tak.
To wynika z tego co Meszuge napisał na swojej stronie internetowej, a Ty to zacytowałaś.

Ja tez chciałbym zacytować coś ciekawego i prawdziwego na ten temat:

Nie wiem dlaczego nikt mi nigdy nie powiedział, że alkohol to oszustwo i spróchniała deska ratunkowa dla zbłąkanych we własnym życiu.
Widać musiąłam to odkryć sama.
Tak jak odkryłam kim jest alkoholik.
To taki człowiek, który zamiast wylewać z siebie łzy, wlewa w siebie alkohol.
Alkoholizm to choroba samotności, zagubienia i bezradności.
Nie ma nic wspólnego z pijaństwem.
Alkoholik to nieszczęśliwy człowiek, który stracił w życiu cel i sens, więc swoją bierność i bezradność zalewa alkoholem. Wie, że źle robi, więc czuje się jeszcze gorzej, ale ponieważ wciąż jest tak samo bierny i bezwładny, to jedyne, na co potrafi się zdobyć, to chwilowe uciszenie swoich wrzeszczących myśli alkoholem..
(…)
Alkoholizm to uzależnienie od swojego zagubienia, braku pewności siebie, bezradności, strachu i słabości. Alkoholik pije po to, żeby choć na chwilę się z tych stanów wyzwolić, ale na skutek alkoholu jeszcze głębiej w nie wpada. To człowiek pozornie aktywny, który szuka rozwiązania problemu w kieliszku, a po wypiciu kilku łyków poprawia sobie samopoczucie i udaje, że problem nie istnieje.
(…)
I przez cały czas człowiek pijący w głębi duszy wie, że oszukuje sam siebie, więc zaczyna się czuć coraz bardziej podle, bo wstydzi się przyznać do tego, że wobec samego siebie jest kłamcą i manipulatorem.

Flandro, już z tych słów tak naprawdę wynika, jaka jest rada na to aby wyjść z alkoholizmu.
Jeśli jesteś ciekawa, co radzi w tym względzie autorka, to przeczytaj książkę Beaty Pawlikowskiej „W dżungli życia”.
Jest to niezwykle ciekawa opowieść o życiu autorki a zarazem pełna rad dla osób w taki czy inny sposób zagubionych w dzunglii życia. Bo życie to jest dżungla. Tylko, że nic w tym złego. Dżungla to bardzo ciekawe miejsce. :)

Podtytuł tej książki brzmi nawet: „Poradnik dla dziewczyn i chłopców (oraz niektórych dorosłych)”

Gorąco polecam :)

Jak brzmi rada Beaty Pawlikowskiej, o której pisał Długonosy?

Alkohol nie jest potrzebny do tego, żeby być szczęśliwym. Pracuj nad sobą, poprawiaj swoje życie, sporządz listę rzeczy, które masz do zrobienia, spełniaj swoje marzenia, patrz w przyszłość, a przede wszystkim nie poddawaj się biernemu poczuciu, że nic nie potrafisz, niczego nie możesz i brak Ci sił. Jeżeli się poddasz to zmarnujesz swoje życie, a przecież Twoje życie to najlepsza rzecz, jaka mogła Ci się przytrafić tu, na Ziemi.

Zobacz również:
Uzależnienie związane z potwierdzaniem własnej wartości
Proaktywność
Wizualizacja i afirmacja
Kura czy orzeł ?
Skrobia kukurydziana
„Jesteś w porządku, nie bój się, zaufaj sobie, tak jak ja ci ufam”

.

Świetnie zrealizowany film o problemie DDA. Polecam :)

reżyseria i zdjęcia: Michał Bukojemski
scenariusz: Monika Pazik, Michał Bukojemski
muzyka: Wojciech Błażejczyk
konsultanci: Anna Seweryńska, Cezary Biernacki

Fragment książki „Wsparcie dla dorosłych dzieci alkoholików. Hipopotam w pokoju stołowym” Tommy’ego Hellstena.

Przedstawię teraz sytuację rodziny, w której ojciec choruje na alkoholizm. (…)
Zazwyczaj postęp choroby jest stosunkowo powolny i ustalenie granicy, po przejściu której człowiek staje się alkoholikiem, bywa niezwykle trudne. W moim przekonaniu alkoholikiem jest ktoś, kto zawarł z alkoholem tajne przymierze. Rozumiem przez to, że rozstrzygającym faktem w tej sprawie jest znaczenie, jakie alkohol dla owej osoby przedstawia. Mniej ważna jest natomiast spożywana ilość, jak też straty powodowane w życiu owej osoby przez alkohol. Mimo stosunkowo wolnego tempa postępu choroby zmiany objawiają się jednak nieuchronnie. Alkoholik jest jakby opleciony potężnymi mackami ośmiornicy, która z pełną premedytacją w coraz ciaśniejszym splocie wiedzie nieszczęśnika ku śmierci. Wzięcie odpowiedzialności za cokolwiek pochłania mu z każdym dniem coraz więcej wysiłku. Mając na przykład do wyboru dbałość o rodzinę lub alkohol, „wybiera” naturalnie ten drugi. W sytuacji kiedy stan przechodzi już w chorobę, wydaje się, że ofiara zostaje całkowicie pozbawiona możliwości wyboru – jest zmuszona do przedkładania alkoholu ponad zdecydowaną większość istotnych życiowych spraw. Mówi się wówczas, że człowiek utracił panowanie nad alkoholem.
Ten, nad kim kontrolę przejął alkohol, zezwala mu na kierowanie całą resztą swojego życia. Ojciec we wziętej tu za przykład rodzinie znalazł się z czasem w sytuacji uniemożliwiającej mu sprawowanie rodzicielstwa, od którego kro po kroku coraz bardziej odstępował. Podejmowaniem decyzji w tej mierze zajął się jego nałóg. Nie będąc świadomym tego, co naprawdę się z nim dzieje, próbuje usprawiedliwiać swoje postępowanie a to ciężką pracą, to znów nieudanym małżeństwem, trudnym dzieciństwem czy nieprzychylnym mu szefem. Najważniejsze jest jednak, że nie rozumie prawdziwej przyczyny swojego picia oraz nie przejawia zbytniego zainteresowania, by jej dociekać. Sprawia to, że unika osób, które z jakichś przyczyn chciałyby z nim na ten temat rozmawiać. Okłamywanie otoczenia jest konsekwencją oszukiwania samego siebie.

Żona czuje wyraźnie, że grozi jej utrata męża. Niepokoi ją to, martwi się o niego, ale także ona nie rozumie powodów. Czyżby naprawdę sama była przyczyną wszystkiego? Czy mąż ma rację, twierdząc, że przyczyną nieszczęścia jest ich źle układające się małżeństwo? Niepokój żony stale wzrasta. Zwłaszcza teraz, kiedy utrzymanie rodziny spadło właściwie na jej barki, bo męża wciąż nie ma. Jeśli nawet fizycznie jest w domu, psychicznie wydaje się nieobecny. Jest to dla niej dziwne i niezrozumiałe. Coraz częściej próbuje instynktownie rozwikłać ów problem, rozmyślając nad nim samotnie całymi godzinami. Męczy ją on w dzień, kiedy powinna być obecna dla dzieci. Męczy też nocami, odganiając potrzebny do zebrania nowych sił sen. Jest przepełniona strachem i niepokojem, przyjmując początkowo całą winę za powstałą sytuację na siebie. Z czasem ogarnia ją gorycz, będąca konsekwencją przekonania o złym i niesprawiedliwym traktowaniu jej przez męża, który jakby całkowicie o niej zapomniał. Zdarzają się jej gwałtowne wybuchy nagromadzonych emocji, lecz zauważa prędko, iż prowadzą one wyłącznie do okresów jeszcze intensywniejszego pijaństwa męża, więc w końcu z dwojga złego wybiera milczenie. Co jakiś czas jednak, wbrew jej woli i powziętej decyzji, nadmiar wypieranych ze świadomości uczuć próbuje znaleźć ujście. Odbywa się wtedy kolejna nie prowadząca do niczego awantura, wzmagająca dodatkowy niepokój.
Z czasem żona zamyka się w sobie, zagłębiając się bez reszty w rozterkach. Wydaje się jej, że najważniejszą sprawą jest utrzymywanie otoczenia w niewiedzy o tym, jak sprawy mają się naprawdę, dlatego zaczyna okłamywać rodzinę, sąsiadów, szefa, u którego mąż jest zatrudniony. Jej głównym zadaniem staje się stwarzanie pozorów, że wszystko jest jak należy – żadnych problemów, mamy się doskonale. Im sytuacja gorsza, tym pozory muszą być mocniejsze.
W związku z tym, że w opinii żony mąż zupełnie utracił kontrolę nad piciem, ona sama – przy użyciu wszelkich dostępnych środków – musi się owym kontrolowaniem zając. Środki te to szantaż, groźby, system kar i nagród, wymyślne chowanie butelek z wódką, wszelkiego rodzaju manipulacja etc. Niebawem żona – ze swym pijącym mężem jako centralnym i jedynym punktem zainteresowania, pochłaniającym całą jej uwagę – osiąga typowy stan „wypalenia się”. Traci własną tożsamość, jej życie przestaje się liczyć. Wszystkie siły – tak psychiczne, jak i fizyczne – podobnie jak u jej pijącego męża zostają zaangażowane w sprawy związane z alkoholem. Nie ma już miejsca na spełnianie roli matki w stosunku do własnych dzieci, które utraciwszy wcześniej ojca, są teraz całkowicie pozbawione psychicznej obecności obojga rodziców. Siły ojca pochłania alkohol, a cała uwaga matki skoncentrowana jest na jego chorobie. Oto typowy przykład zaniku rodzicielstwa na styku dwóch pokoleń.

Zobacz również:
Współuzależnienie w łańcuchu pokoleń
Trójkąt dramatyczny Stephana B. Karpmana
Mit rodzica doskonałego
Obwinianie rodziców – czy to potrzebne?

Artykuł Dariusza Dolińskiego, Charaktery, „Gdzie się podziało moje dzieciństwo”

Ronald Reagan, były prezydent Stanów Zjednoczonych, nie cieszył się opinią wybitnego intelektualisty. Amerykańscy studenci mawiali o nim nawet, że nie jest w stanie równocześnie iść i żuć gumy. Czynności te, każda z osobna, wymagają bowiem od niego pełnej koncentracji. W istocie umiejętność równoczesnego wykonywania różnych działań jest koniecznością każdego żywego organizmu. Organizm najbardziej złożony – człowiek – wykonuje w każdej chwili wiele działań jednocześnie. Na przykład oddycha, poci się, myśli, spogląda na zegarek i idzie. Czasami zdarza się jednak, że człowiek musi wybierać między dwoma różnymi działaniami: nie może równocześnie napić się wódki i nie pić alkoholu, powstrzymać się od palenia i rozkoszować się wdychanym dymem, zjadać wielkiego ciastka z górą bitej śmietany i utrzymywać surowej diety. We właściwych wyborach pomagają nam podmiotowe mechanizmy samoregulacyjne.

Prawidłowa samoregulacja to proces, w którym to, co sam podmiot uznaje za „obiektywnie” ważniejsze, bierze górę nad tym, co uznaje za mniej ważne. Oczywiście nie zawsze człowiek sięgający po kieliszek alkoholu, po papierosa czy wysokokaloryczne ciastko musi odczuwać jakikolwiek konflikt decyzyjny.

Zdarza się jednak, że robi to niejako wbrew sobie, ma świadomość, że postępuje niewłaściwie, a potem żałuje swego czynu. W takim właśnie przypadku mamy do czynienia z procesem zaburzenia podmiotowej samoregulacji.
Nałóg jest klasycznym przykładem takiego zaburzenia: osoba czuje, że górę w jej działaniach biorą impulsy, pokusy, chwilowe chęci, a przegrywają prawdziwe wartości i cenione przez nią standardy.
Dlaczego ludzie nie potrafią poradzić sobie z własnymi nałogami? Powodów jest oczywiście wiele. Tak wiele, że nawet nie podejmuję się tu wymienienia wszystkich. Skoncentruję się tylko na tych, które mają związek z zaburzeniami samoregulacji.

Samoregulacja wiąże się z posiadaniem przez działający podmiot (człowieka) pewnych standardów – wizji tego, „jak powinno być”. W grę wchodzą wizje zarówno na temat tego, jaki stan byłby najlepszy (optymalny), jak i tego, jaki stan uznać można za „jeszcze dopuszczalny”. Aby owe standardy mogły efektywnie wpływać na podejmowane przez podmiot decyzje, musi on ukierunkować na nie swoją uwagę, zdawać sobie sprawę, że podjęcie określonego działania oznaczać będzie wystąpienie rozbieżności między tymi standardami a stanem faktycznym.
Jeśli zaś rozbieżność taka już wystąpi, koncentracja na niej powinna motywować podmiot do jej usunięcia. Tak więc odchudzająca się osoba, zanim sięgnie po ciasteczko, powinna pomyśleć, że działanie takie jest w konflikcie z akceptowanymi przez nią standardami własnej sylwetki. Jeśli natomiast już ciasteczko zjadła, to myślenie o oddaleniu się od standardów powinno zmotywować ją do spalenia kalorii, na przykład do intensywnej przebieżki wokół domu. Problemem, jaki często dosięga osoby pozostające pod wpływem nałogów, jest jednak tak zwane niedostateczne monitorowanie. Po papierosa, ciasteczko, piwo czy żeton w kasynie sięgają one bowiem zazwyczaj mechanicznie i bezrefleksyjnie.

Nie zastanawiają się nad tym, w jakiej relacji do akceptowanych przez nie standardów pozostają takie działania. Standardy zaś przybierają w takim przypadku formę utajoną i nie spełniają swoich funkcji.

Sprawowanie efektywnej samoregulacji wymaga pewnego wysiłku. Roy Baumeister udowodnił w serii pomysłowych eksperymentów, że właściwie każda forma podmiotowej samoregulacji wiąże się z utratą energii. W jednym z nich osoby badane proszone były o przybycie do laboratorium na czczo. W laboratorium unosił się wspaniały zapach dopiero co upieczonych ciasteczek czekoladowych. Na stole stała misa z tymi ciasteczkami i druga, wypełniona rzodkiewkami. W zależności od warunków eksperymentalnych, badanych zachęcano do zjedzenia kilku ciasteczek, prosząc o niesięganie po rzodkiewki, lub do zjedzenia kilku rzodkiewek, prosząc o nie sięganie po ciasteczka.

Po przedstawieniu tej instrukcji eksperymentator wychodził, pozostawiając badanego samego w laboratorium.

O ile rezygnacja z rzodkiewek była dla osób badanych bardzo łatwa, o tyle powstrzymywanie się od sięgnięcia po wspaniale pachnące ciasteczka było mało przyjemnym i – jak zakładał Baumeister – wyczerpującym energetycznie przezwyciężeniem pokusy. Następnie obie grupy uczestników eksperymentu poproszono o rozwiązywanie anagramów. Mniej wysiłku w to zadanie włożyły osoby, które wcześniej zwalczały w sobie pokusę sięgnięcia po zakazane ciasteczko.

Zdaniem Baumeistera brakowało im już na to energii.
Wyczerpanie energii nierzadko towarzyszy nałogowcom. Niezwykle często muszą oni bowiem zwalczać pokusy sięgania po „zakazane owoce”. Męczyć mogą ich również niepowodzenia zawodowe, zawody miłosne, kłopoty finansowe, a także hałas czy kłopoty ze snem. Wszystko to sprawia, że w kluczowym momencie często po prostu brakuje im energii, by powiedzieć „nie”.

Wspomniane zmęczenie wiąże się też zwykle ze złym nastrojem. Ulegnięcie pokusie oznacza wprawdzie w bardziej odległej przyszłości przeżywanie silnych negatywnych emocji (poczucia winy, wstydu, własnej niskiej wartości itp.), ale w krótkiej perspektywie czasowej wiąże się z dostarczeniem sobie emocjonalnej przyjemności wynikającej z zapalenia papierosa, wypicia piwa czy sięgnięcia po wielki krem sułtański. W artykule opublikowanym w „Journal of Personality and Social Psychology” Dianne Tice i jej współpracownicy udowadniają, że ludzie bardzo często ulegają różnym pokusom, ponieważ sądzą, że dzięki temu poprawią sobie nastrój. Grupie badanych Tice przekazywała (nieprawdziwą) informację, że ich zły nastrój jest niezmienny – będzie się przez jakiś czas utrzymywał bez względu na to, jakie działania podejmą. Okazało się, że osoby, które otrzymywały taką właśnie informację, zdecydowanie rzadziej ulegały różnym pokusom.

Standardy, jakimi kierują się ludzie w swoim codziennym funkcjonowaniu, nie dotyczą, rzeczjasna, tylko kwestii związanych z powstrzymywaniem się od pokus kojarzonych z nałogami.

Większość osób chce mieć dobre zdanie o swoich kompetencjach i pragnie, aby korzystnie oceniali je inni. Paradoksalnie takie potrzeby mogą w pewnych warunkach narażać ludzi na popadniecie w nałóg. Edward Jones i Steven Berglas mówią, że ludzie skłonni są czasem do przejawiania działań, które zmniejszają ich szansę na osiągnięcie sukcesu, ale zarazem pozwalają im tak wyjaśnić ewentualną porażkę, by mogli zachować dobre mniemanie o sobie i pozytywny image w oczach innych. Pójście na egzamin na tak zwanym kacu czy pod wpływem narkotyku w oczywisty sposób zmniejsza szansę na sukces. Zarazem jednak dostarcza takiego wytłumaczenia ewentualnego niepowodzenia, które nie obciąża samooceny. Egzaminowany nie musi mówić sobie: „Nie zdałem, bo jestem mało inteligentny”. Nie pomyślą tak też o nim inni. Wszyscy przecież wiedzą, że nie zdał, bo był skacowany, lub też znajdował się pod wpływem narkotyku. Badania pokazują, że do takich działań – Jones i Berglas nazywają je samoutrudnieniowymi skłonni są przede wszystkim ludzie, których samoocena jest niepewna. Działania takie nie muszą wprawdzie polegać na sięganiu po alkohol czy narkotyki (często przybierają po prostu formę niewkładania wysiłku w przygotowanie się do zadania), ale jeśli tak właśnie się dzieje, mogą niepostrzeżenie przerodzić się w nałóg. Zdaniem Berglasa wielu starzejących się sportowców i aktorów sięga po alkohol najpierw wybiórczo, by bronić swej samooceny, a potem niepostrzeżenie piją przy każdej bez mała okazji.

W większości terapii uzależnień przyjmuje się tak zwaną opcję zerową.
Alkoholikowi nie wolno sięgnąć po choćby jedną szklankę piwa, narkoman nie ma prawa do ani jednego skręta, hazardzista powinien zapomnieć nawet o totolotku. Pozornie taka opcja zerowa jest rozwiązaniem ze wszech miar słusznym. Każdy, komu na sercu leży własna szczupła sylwetka, wie z doświadczenia, że jeśli ma się przed sobą talerz pełen ciasteczek, to jedynym sposobem, aby ich nie zjeść, jest powstrzymanie się od sięgnięcia po pierwsze. Zjedzenie owego pierwszego ciasteczka sprawia bowiem, że sięgamy bezwiednie po drugie, trzecie, czwarte… by w końcu stwierdzić, że nie ma sensu zostawiać na talerzu tych kilku ostatnich. Choć więc zjedzenie jednego tylko ciastka samo w sobie nie jest przecież naganne, lepiej jest nie sięgać po nie. Alkoholik też by nie cierpiał, gdyby wypił jedno piwo czy kieliszek koniaku. Problem w tym, że i tu uruchamia się efekt śnieżnej kuli. Nie kończy się na jednym kuflu czy kieliszku. Co gorsza, nie kończy się na dwóch, czy też trzech… Opcja zerowa, skuteczna jako standard samoregulacji, okazuje się mieć jednak swoje poważne minusy wtedy, gdy jest podstawą terapii. Praktycy leczenia alkoholizmu bądź narkomanii wiedzą doskonale, jak zatrważająco mało skuteczna jest większość programów terapeutycznych. Większość alkoholików i narkomanów wraca do nałogu. Jedną z przyczyn może być właśnie przeświadczenie o bezwzględnym zakazie sięgania po zakazany owoc. Taki standard jest bardzo trudny do osiągnięcia. Tak trudny, że w wielu przypadkach nałogowiec dochodzi do wniosku, że nie ma szans na wyzdrowienie. Co gorsza, jakiekolwiek niepowodzenie powoduje poczucie totalnej klęski, beznadziei i braku perspektyw. Alkoholik, któremu zdarzyło się sięgnięcie po kieliszek, dochodzi do wniosku, że wszystko zostało stracone} Wypił, przegrał. Nie ma więc znaczenia, czy teraz będzie pił do wieczora, do rana, czy też przez kilka następnych dni. Narkoman, który nie wytrzymał i zapalił „marychę”, może dojść do wniosku, że znów przekroczył granicę i znalazł się po ciemnej stronie. Teraz już nie ma znaczenia, czy napełni on lufkę
kawałkiem „ziela”, czy też przerzuci się na heroinę.

Terapeuci coraz częściej zdają sobie sprawę z pułapek tkwiących w opcji zerowej. Dlatego też coraz większe zainteresowanie budzą programy odchodzące od tej idei. Alkoholicy uczeni są między innymi kontrolowanego picia – by na przykład nauczyć się wypijać jedno piwo i na tym poprzestawać. Jeśli zaś zdarzy im się „pójść w cug”, to oczywiście nie można przejść nad tym do porządku dziennego, ale nie należy też dochodzić do wniosku, że wszystko (to jest cały dotychczasowy trud walki z nałogiem) zostało stracone. Choć programy tego typu nie są jeszcze powszechne, wiele wskazuje na to, że są znacznie bardziej skuteczne od tradycyjnych.

Fragment książki Tommy Hellsten “Wsparcie dla dorosłych dzieci alkoholików. Hipopotam w pokoju stołowym”. Polecam :)

„Współuzależnienie to choroba, lub stan przypominający chorobę, powstająca kiedy człowiek ma na co dzień do czynienia z bardzo silnie objawiającym się zjawiskiem, z którym nie umie sobie poradzić. Nie będąc w stanie zintegrować go ze swoją osobowością, dopasowuje się do niego”.

Jak widzimy definicja zawiera w sobie najistotniejsze elementy współuzależnienia:
– silnie objawiające się zjawisko,
– bliskość tego zjawiska,
– niemożność poradzenia sobie z nim,
– przystosowanie się do niego,
– proces powstawania choroby lub stanu przypominającego chorobę.

Stwierdziłem już wcześniej, że psychika człowieka dotkniętego współuzależnieniem zawiera wpisaną jakby z góry informację o możliwości łagodzenia pewnych napięć z pomocą narkotyku, dlatego też ludzie ci na ogół łatwiej niż inni znajdują do nich drogę. Sam wybór środka podlega naturalnie wielu uwarunkowaniom, pośród których wymienić można choćby predyspozycje genetyczne, warunki środowiskowe czy po prostu różnice w trudności jego zdobycia. Wspomniana szczególna właściwość psychiczna współuzależnionego nie powoduje naturalnie, iż staje się on automatycznie uzależniony, lecz sprawia, że środek odurzający ma dla niego specjalne znaczenie ze względu na zawarty w nim pewien potencjał nadziei, obietnicy. Jest to obietnica osiągnięcia radości, odpoczynku, spokoju i nadania życiu sensu. Problemy współuzależnionego mają swoje źródło głównie w jego braku kontaktu ze swoimi cechami dziecięcymi, z dzieckiem wewnętrznym. Z powodu utożsamiania się z fałszywym ja nie jest on w stanie rozpoznać swoich autentycznych potrzeb oraz uczuć, swego prawdziwego ja. Szukanie wsparcia w narkotyku jest próbą znalezienia sposobu na opanowanie lęku i ulżenia ciężarom, z jakimi zmuszony się jest borykać.

Czytaj resztę wpisu »

Psychiczne i biologiczne podłoże uzależnień
Czasopismo: Alkohol i Nauka
Numer: 2002

Przyczyn uzależnień mających źródło w naszej psychice i tych warunkowanych przez procesy zachodzące w naszym mózgu nie można rozpatrywać oddzielnie. Narastające zainteresowanie podłożem uzależnień jest spowodowane w dużym stopniu stale rosnącą liczbą osób uzależnionych od substancji psychoaktywnych. Dzisiaj na świecie żyje około 1,1 miliarda osób palących papierosy. Spożycie alkoholu i niedozwolonych substancji psychoaktywnych również wykazuje tendencję rosnącą. Tylko w regionach o wysokim poziomie rozwoju ekonomicznego spożycie alkoholu na jednego dorosłego mieszkańca wynosi 5-10 litrów czystego alkoholu na rok. Opierając się na nieoficjalnych danych programu ONZ do spraw kontroli spożycia narkotyków – United Nations Drug Control Programme (UNDCP) – w ciągu roku od 3,3 do 4,1 proc. ludzi na świecie zażywa narkotyki.

Badania i obserwacje terapeutów zajmujących się osobami uzależnionymi od alkoholu czy substancji psychoaktywnych doprowadziły do wniosku, że mechanizm rozwoju uzależnienia jest podobny bez względu na to, czy dana osoba jest uzależniona od narkotyków, jedzenia (jak w przypadku bulimii), niejedzenia (w przypadku anoreksji), seksu, alkoholu, pracy, internetu, hazardu, zakupów czy od drugiej osoby (tzw. toksyczne związki). Neurobiolodzy, psychiatrzy i psychologowie od dawna zastanawiają się nad tym, czy rozwój uzależnienia ma podłoże psychiczne czy biologiczne (tj. czy procesy biologiczne zachodzące naszym mózgu mogą w pełni wyjaśnić rozwój uzależnień).

„Rozstrzygnięcie tego problemu jest bardzo istotne dla pacjentów, gdyż może mieć przełożenie na decyzję o metodzie leczenia – czy ma to być psychoterapia czy leczenie farmakologiczne” – powiedział dr Bogusław Habrat z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie.

Badania prowadzone na dzieciach alkoholików wychowywanych w różnych rodzinach oraz badania bliźniąt jednojajowych i różnojajowych wskazywały na to, że możliwe jest dziedziczenie pewnych zaburzeń biochemicznych czy neurologicznych, które predysponują do rozwoju alkoholizmu. Potwierdzały to też badania na niektórych zwierzętach, z których pewne szczepy różniły się w preferencjach alkoholowych i podatności na tolerowanie alkoholu czy uzależniania się od niego.

Te i inne obserwacje oraz rozwój technik biologii molekularnej dały impuls do poszukiwań genów, w których mutacje zwiększałyby ryzyko rozwoju alkoholizmu. Uczeni skupili się genach kodujących enzymy metabolizujące alkohol, takie jak dehydrogenaza alkoholowa i aldehydowa. Okazało się, że gen kodujący dehydrogenazę aldehydową jest wadliwy (zmutowany) u osób, które nie uzależniają się od alkoholu. Zmieniona dehydrogenaza, która bierze udział w jednym z etapów matabolizowania alkoholu, działa wtedy wolniej a osoby posiadające taki enzym szybciej się upijają i przez to mogą mniej wypić. Alkoholicy przeciwnie, upijają się wolniej, gdyż dehydrogenaza aldehydowa funkcjonuje prawidłowo.

Lata 80. przyniosły koncepcje tzw. genetyczno-neuroprzekaźnikowe, które tłumaczyły mechanizm rozwoju uzależnienia aktywnością układów neuroprzekaźników, tj. substancji chemicznych które w układzie nerwowym są odpowiedzialne za przekazywanie sygnałów pomiędzy komórkami nerwowymi. Według tego modelu uzależnienie jest zaburzeniem równowagi między dwoma układami neuroprzekaźnikowymi – układem nagrody, za który odpowiada układ dopaminergiczny w mózgu (nazwany tak od głównego neuroprzekaźnika – dopaminy) i układ kary, za który w mózgu odpowiada układ serotoninergiczny (od nazwy głównego neuroprzekaźnika – serotoniny). U osób uzależnionych aktywność tych układów zostaje zaburzona – maleje rola układu kary, a rośnie rola układu nagrody. Substancja czy rzecz, od której dana osoba się uzależnia i która dostarcza przyjemności, jest dla tej osoby rodzajem natychmiastowej gratyfikacji, którą zdobywa niewielkim kosztem.

W 1987 roku amerykańskiemu uczonemu Robertowi Cloningerowi udało się dokonać porównania alkoholizmu uwarunkowanego rodzinnie i uwarunkowanego środowiskowo oraz powiązać cechy osobowości osoby uzależnionej z aktywnością układów neuroprzekaźnikowych. Uczony podzielił alkoholizm na typ I – występujący głównie u kobiet i zaczynający się około 25 roku życia i nie mający podłoża genetycznego oraz typ II występujący głównie u mężczyzn i mający związek z czynnikami genetycznymi.

W obydwu typach uzależnienia od alkoholu występują też różnice cech charakteryzujących osobowość przeduzależnieniową. Alkoholicy typu I to osoby introwertyczne, skłonne do ulegania stanom lękowym, depresjom, do uzależniania się od norm społecznych. Często takie kobiety nie próbowały bardzo długo alkoholu i były wychowywane w dużej dyscyplinie. W alkoholizm typu II wpadają osoby, które są ekstrawertykami i mają tendencje zachowań antyspołecznych. Cloninger połączył ponadto typy temperamentów osób uzależnionych z aktywnością układów neuroprzekaźników. „Prace Cloningera były pracami przełomowymi w dziedzinie badania podłoża uzależnień i dały początek teoriom holistycznym (całościowym). Obecnie uczeni wyjaśniając podłoże uzależnień próbują zastosować podejście integracyjne i powiązać koncepcje psychologiczne z koncepcjami biologicznymi” – podkreśla dr Habrat.

Biorąc pod uwagę ogromną różnorodność typów emocjonalnych wśród ludzi uczeni i psychologowie podkreślają, że nawet genetycznie uwarunkowane osoby mogą skierować swoją energię na tory konstruktywnego działania. Żaden pojedynczy defekt biologiczny nie może tłumaczyć uzależnienia – czynniki biologiczne mogą tylko częściowo tłumaczyć tak złożone zagadnienie.

Źródło: http://psychologia.edu.pl/index.php?dz=strony&op=spis&id=1589

Zobacz również:
Pomiędzy bodźcem a reakcją
Obwinianie rodziców – czy to potrzebne?
Trójkąt dramatyczny Stephana B. Karpmana
Czy to już przemoc ?
Zaczarowane koło zaprzeczeń

.

Nie wiem czy można powiedzieć, że alkoholizm jest chorobą zawinioną czy niezawinioną – nie czuję się upoważniona do tego rodzaju rozważań, ale być może, wszelkie zachowania kompulsywne to „choroba niezawiniona” – nigdy nie byłam uzależniona od alkoholu, ale miałam (i chyba nadal mam) nałogi innego rodzaju. Moje nałogi wynikają raczej z czegoś w rodzaju zagubienia, a zagubienie – wygląda na to, że z dzieciństwa. Za swoje dzieciństwo nie mogę odpowiadać.

fragment książki Johna Bradshaw „Powrót do wewnętrznego domu”:

Już będąc nastolatkiem, stałem się alkoholikiem. Mój ojciec, także alkoholik, porzucił mnie fizycznie i emocjonalnie, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Czułem, że nie zasługuję na to, aby poświęcał mi swój czas. Ponieważ ojciec był nieobecny, gdy kształtowały się moje zachowania, nie czułem się z nim związany i nigdy nie doświadczyłem, co znaczy być kochanym i cenionym przez mężczyznę. Dlatego naprawdę nigdy nie kochałem siebie jako mężczyzny.
Jako nastolatek uciekłem wraz z innymi chłopcami pozbawionymi ojców. Piliśmy alkohol i łajdaczyliśmy się, by dowieść swej męskości. Począwszy od piętnastego roku życia aż do trzydziestki, nałogowo piłem i brałem narkotyki. 11 grudnia 1965 roku wypiłem swój ostatni kieliszek. Pozbyłem się także nałogu zażywania środków odurzających, niemniej nadal zachowywałem się jak nałogowiec. Nałogowo paliłem, pracowałem i jadłem.
Nie wątpię, że mam genetyczne predyspozycje do alkoholizmu. Istnieje wiele danych wskazujących na genetyczne podłoże alkoholizmu. Same predyspozycje genetyczne to jednak na pewno nie wszystko. Gdyby tak było, wszystkie dzieci alkoholików stawałyby się alkoholikami – a tak nie jest. Ani mój brat, ani siostra nie są alkoholikami. Pracowałem dwadzieścia pięć lat z alkoholikami i narkomanami, w tym piętnaście lat z młodocianymi przestępcami-narkomanami. Nie spotkałem ani jednej osoby, u której nałóg miałby uwarunkowania czysto chemiczne, mimo, że niektóre substancje powodują szybkie uzależnienie – widziałem nastolatki wpadające w nałóg w ciągu dwóch miesięcy. Odkryłem, że czynnikiem łączącym te wszystkie przypadki było ich skrzywdzone dziecko wewnętrzne. Jest ono nieustannym źródłem wszelkich nałogów i zachowań kompulsywnych. Gdy przestałem pić alkohol, zacząłem zmieniać sobie nastrój w inny sposób. Pracowałem, jadłem i nałogowo paliłem, by zaspokoić potrzeby skrzywdzonego dziecka wewnętrznego.
Podobnie jak wszystkie dzieci z rodzin alkoholików, byłem emocjonalnie porzucony. Dla dziecka porzucenie równoznaczne jest ze śmiercią.
Aby zaspokoić dwie podstawowe potrzeby decydujące o przetrwaniu (moi rodzice są w porządku oraz ja się liczę) stałem się emocjonalnym mężem matki i ojcem młodszego brata.

Czytaj resztę wpisu »


psychoterapeuta - osoba posiadająca certyfikat szkoły psychoterapii lub będąca w trakcie jej zdobywania. Szkolenia PTP czy SN PTP mogą podjąć tylko osoby, które mają wykształcenie psychologiczne czy lekarskie albo od min. 5 lat pracują w ośrodkach zajmujących się psychoterapią.
 
Psycholog czy psychiatra bez szkolenia psychoterapeutycznego nie ma wystarczajacych umiejętności, żeby prowadzić psychoterapię.
 
Specjalista psychoterapii uzależnień i współuzależnienia to osoba, która skończyła wyższe studia (wystarczy pedagogika czy filozofia), oraz szkolenie PARPA - uważajcie w ośrodkach leczenia uzależnień.

Chomik

Statystyki

  • 507 985 odsłon od 11 grudnia 2009

"Pracuj tylko w kręgu wpływu. Podejmuj zobowiązania i wywiązuj się z nich. Bądź latarnią, nie sędzią. Bądź wzorem, nie krytykiem. Bądź częścią rozwiązania, nie częścią problemu.

"Wypróbuj tę zasadę w małżeństwie, w rodzinie, w pracy. Nie dyskutuj nad słabościami innych. Nie dyskutuj nad własnymi. Jeśli popełnisz błąd, dostrzeż go jak najszybciej, napraw, wyciągnij z niego naukę. Nie popadaj w obwiniający, oskarżający nastrój. Pracuj nad tym, nad czym masz kontrolę. Pracuj nad sobą. Nad być."
Stephen Covey

Wystarczy kliknąć

Pajacyk

Twój e-mail