Ryby mają głos!

Archive for the ‘Artykuły’ Category

W tygodniku Przegląd można znaleźć artykuł pt: „Strach przed Bogiem”. Lista zarzutów wobec Kościoła katolickiego, prezentowanych przez niego wzorców zachowań i narzucanych dogmatów wiary, jaką mogłabym sporządzić  jest długa. Cieszę się, że problem został nazwany i mam nadzieję, że będzie się o nim coraz więcej mówić, dzięki czemu coraz więcej będzie się zmieniać na lepsze.
– W nerwicy eklezjogennej bardzo ważną rolę odgrywa religijność danego człowieka, a charakter jego przekonań religijnych umacnia patologię. Oprócz konfliktu intrapsychicznego mamy też do czynienia z religijnym, w który są wplecione obrazy powodujące lęki, napięcia, poczucie winy. Zwykle pojawia się także specyficzny obraz Boga, który jest srogi, karzący – mówi dr Andrzej Molenda, pracownik Zakładu Socjologii i Psychologii Religii Instytutu Religioznawstwa UJ, psychoterapeuta. I dodaje: – Niewłaściwa edukacja religijna jest problemem numer jeden w Kościele, i to zarówno w stosunku do dzieci, jak i do osób dorosłych. Dziecko słyszy: „Bozia” patrzy i „Bozia” będzie karać. Używanie lęku przed Bogiem w wychowaniu dzieci jest niebezpieczne i dla ich zdrowia psychicznego, i dla ich późniejszej religijności. Ludzi trzeba wyprowadzać z religijności niewolników.

Problemem numer jeden w Kościele jest niewłaściwa edukacja religijna, i to zarówno dzieci, jak i dorosłych

Rozmawia Tomasz Borejza

Zajmuje się pan – naukowo oraz jako terapeuta – czymś, co zostało nazwane nerwicą eklezjogenną. Dla wielu osób sama nazwa może być pewnym zaskoczeniem, nowością. Zacznijmy zatem od początku. Co to jest, czym się różni od „normalnej” nerwicy?
– Jest to nerwica, w której bardzo ważną rolę odgrywa religijność danego człowieka, a charakter jego przekonań religijnych umacnia patologię. W każdej nerwicy – w ujęciu psychoanalitycznym – mamy do czynienia z konfliktem wewnątrzpsychicznym. W nerwicy eklezjogennej oprócz konfliktu intrapsychicznego mamy też do czynienia z religijnym, w który są wplecione obrazy powodujące lęki, napięcia i poczucie winy. Zwykle pojawia się także specyficzny obraz Boga, srogiego, karzącego.
Jak się przejawia ta forma nerwicy? W książce poświęconej temu problemowi zwrócił pan uwagę na prace, w których podkreślano rolę kłopotów pojawiających się w życiu seksualnym. Często do tego dochodzi?
– Od tego się zaczęło. W ten sposób – w latach 50. ubiegłego wieku – rozpoznawał te nerwice niemiecki ginekolog i teolog Eberhard Schaetzing, który zwrócił uwagę, że wiele chrześcijańskich par ma w kontekście swojej religijności problemy ze współżyciem. Obarczył on kościelny dogmatyzm odpowiedzialnością za nerwice eklezjogenne. I rzeczywiście część z nich dotyczy seksualności.
Podkreślano negatywną rolę niewłaściwej edukacji religijnej, w której duże znaczenie mają nieprawidłowości w teologii ciała. Ogromny wpływ, jaki wywarły na nią manicheizm i neoplatonizm, jest źródłem wrogiego nastawienia do seksualności, które przetrwało do dziś. Oczywiście, jak przytomnie zauważano, nie chodziło o to, że w całej nauce chrześcijańskiej wychowanie było wrogie ciału, jednak nie da się ukryć, że wiele osób wychowanych religijnie podejrzliwie patrzy na problemy cielesności.

Natrętna modlitwa

Wiele z nich jest wychowywanych w sposób, który powoduje, że boją się ciała i seksualności. Zresztą znajduje to źródła w jak najbardziej oficjalnym nauczaniu Kościoła. O jakich problemach ze współżyciem mówił Schaetzing?
– O impotencji, oziębłości, homoseksualizmie i dewiacjach seksualnych. Gdy jednak mówimy o objawach, są one bardzo różne. Trzeba też zwrócić uwagę, że bywają ukryte. Niekiedy problemy przejawiają się bardzo spektakularnie, ale czasami ludzie cierpią, a nikt o tym nie wie. W wypadku nerwic eklezjogennych jest tak bardzo często. Jedną z manifestacji może być np. mnożenie praktyk religijnych. Chodzi o sytuacje, gdy zajmują one znaczną część dnia – dwie, trzy, cztery godziny.
To forma natręctwa? Odczuwanie przymusu podejmowania różnych działań?
– Mnożenie praktyk przynosi ulgę w lęku. Przynajmniej na jakiś czas. Później do jego uśmierzenia potrzebne są kolejne. Spotykałem ludzi, którzy musieli się spowiadać dwa razy dziennie, a inne praktyki religijne zajmowały znaczną część dnia.
Z całą pewnością wiele osób, zwłaszcza zaangażowanych we własną wiarę, nie zgodzi się ze stwierdzeniem, że częste bywanie w kościele wynika z problemów natury psychologicznej. Powiedzą raczej, że to objaw zdrowej religijności.
– Oczywiście nie zawsze w takim wypadku ten ktoś ma nerwicę. Mnożenie praktyk religijnych ponad pewną zdroworozsądkową miarę jest jednak objawem, który może na to wskazywać.
Zaburzenia seksualne, natręctwa. Coś jeszcze?
– Manifestacją nerwicy eklezjogennej może być też ucieczka od religijności, a nawet wrogość wobec niej i Kościoła. Atakuje się to, co powoduje poczucie winy. Objawy bywają bardzo różne.
Gdzie tkwi geneza takich problemów? Wspomniał pan o określonym obrazie Boga, który mają ludzie borykający się z tym rodzajem nerwicy.
– To bardzo częste. Bóg ludzi cierpiących z tego powodu jest srogi, karzący, skazujący na potępienie. Są dwa źródła takiego obrazu. Pierwsze to relacje z osobami znaczącymi z dzieciństwa…
Bóg na obraz matki i ojca?
– Lub innych osób ważnych dla dziecka. Według Freuda Bóg jest projekcją ojca. Późniejsze badania pozwoliły odkryć, że dużą rolę w budowaniu tego obrazu odgrywa też matka. Psychika części osób tworzy obraz Boga, używając do tego obrazów obojga rodziców.
To jeden powód. A drugi?
– To, co się słyszy na temat Boga od katechetów, w kościele. Także to, co przeczyta się w książkach. Edukacja religijna może potwierdzać obraz srogiego Stwórcy. Gdy ktoś już ma taki jego obraz i na jednym i drugim kazaniu uzyska potwierdzenie, to mamy kłopot. Niekiedy wiernym przekazuje się coś, co w literaturze nazwano robaczywą teologią. Chodzi o taki jej rodzaj, który kształtuje religijność opartą na lęku, m.in. przed piekłem i potępieniem.
To bardzo wygodny i skuteczny instrument kontroli społecznej. A także narzędzie używane w wychowywaniu dzieci. Często spotyka się pan z efektami takiego wychowania?
– Tak. Częste są relacje ludzi wychowywanych w ten sposób. Osoby te słyszały, że „Bozia” patrzy i „Bozia” będzie karać. Używanie lęku przed Bogiem w wychowaniu dzieci jest niebezpieczne i dla ich zdrowia psychicznego, i dla ich późniejszej religijności. Trzeba podkreślić ogromną odpowiedzialność osób wprowadzających dzieci w religijność. To, co się ukształtuje u kilkuletniego dziecka, może przetrwać wiele lat. Uformowany wówczas obraz Boga wielu ludzi nosi do końca życia.
A problem zapewne się nasila, gdy dochodzi do tego dojrzewanie, rozwijająca się seksualność? Teologia, która potępia cielesność, a jednocześnie straszy i prezentuje kary, może rodzić ogromne napięcia.
– Owszem. Pojawiają się silne mechanizmy tłumienia i brak akceptacji rodzących się instynktów. To powoduje poważne konflikty wewnętrzne.
Schaetzing winą za nerwice eklezjogenne obarczył kościelny dogmatyzm. W obronie Kościoła argumentowano jednak – o czym już wspominaliśmy – że chodzi o wpływy manichejskie i neoplatońskie w teologii.

Z nerwicą do seminarium

Na „obcą” genezę katolickiej niechęci do seksu wskazywała m.in. także niemiecka profesor teologii Uta Ranke-Heinemann. Jednak to poziom rozmowy, który rzadko trafia „pod strzechy”. Ważniejsze jest to, co słyszy się z ambony, od proboszcza, wikarego…
– Też tak uważam. Spotkałem ludzi, którzy mieli problemy z cielesnością, choć nikt im wprost nie powiedział, że seksualność jest zła. Oni po prostu dochodzili do tego na zasadzie wyciągania wniosków. Zwracali np. uwagę na gloryfikowanie dziewictwa jako wyższej formy uczestnictwa w Kościele. Czasami wynika z tego deprecjonowanie cielesności, a niekiedy może to być jedna z motywacji wyboru stanu zakonnego lub kapłaństwa. Pójście w formę chrześcijaństwa, która jest postrzegana jako wyższa.
To bardzo ciekawe. Od osób zajmujących się psychoterapią często można usłyszeć, że ludzie, którzy mają duże, wynikające z nerwicowości wymagania wobec siebie, uciekają do klasztorów, seminariów.
– Niektórzy podążają nie za własnymi pragnieniami, bo nie mają z nimi kontaktu, lecz realizują wyobrażone przez nich pragnienia Boga, czyli to, czego ich zdaniem Bóg od nich wymaga.
Pojawia się błędne koło? Nerwica powoduje ucieczkę do seminarium, a później tacy księża przekazują ten osadzony w „robaczywej teologii” obraz?
– Może i tak być, bo przecież ksiądz przekazuje innym taki obraz Boga, jaki sam ma. I to w sposób mniej lub bardziej świadomy. A pamiętajmy, że 100-150 lat temu straszenie Bogiem było istotnym nurtem obecnym w Kościele.
Nie wiem, czy chodzi o czasy sprzed 100 lat. Pamiętam rekolekcje w podstawówce – czyli zaledwie sprzed kilkunastu lat – gdy mnie i moich kolegów straszono madejowym łożem.
– Relacje wielu osób są podobne. Ludzie często stykają się z religijnością od strony lęku. Jeżeli zacznie się budować religijność małego dziecka na strachu, później może być trudno to zmienić. Nawet jeżeli u kogoś nie rozwinie się na tym tle nerwica, religijność staje się dla niego nie tyle radością, ile ciężarem. Moim zdaniem niewłaściwa edukacja religijna jest problemem numer jeden w Kościele. I to zarówno w stosunku do dzieci, jak i dorosłych. Wiele osób zaczyna poznawać Boga od strony nakazów i zakazów, sankcji za nieprzestrzeganie podanych norm oraz związanego z tym lęku. I wiele osób już przy tym zostaje, mając indywidualną religijność dramatycznie zredukowaną. Są w Kościele nurty, które próbują to zmieniać.
Myślę, że Kościół nie postrzega tego jako problemu. To raczej „atut marketingowy”. Przy różnych nurtach obecnych w Kościele każdy znajdzie miejsce dla siebie. Większa oferta oznacza więcej klientów.
– Według mnie nie chodzi tutaj o celowe działanie. Raczej o zwyczajną ludzką bylejakość, jak w wielu dziedzinach. Nikt nie weryfikuje kazań, nie upomina straszących Bogiem księży. Teraz jest tak, że zdrowa duchowość może być słyszana jedynie w nielicznych, dość ekskluzywnych grupach. Myślę tutaj o pewnych ruchach odnowy, których przedstawiciele są jakąś małą cząstką całego Kościoła katolickiego. Standard jest jednak inny. Jest nim budowanie na lęku.

Dojrzała religijność

No właśnie. Pisał pan w książce sporo o religijności dojrzałej oraz niedojrzałej. Na czym polega to rozróżnienie?
– U podstaw niedojrzałej leży lęk. To jest religijność niewolnika, która polega na tym, że człowiek kieruje się lękiem. Jest nim zniewolony – kierują nim zakazy i nakazy, ale nie ma w tym radości. Dlatego nasze chrześcijaństwo – to mnie najbardziej dotyka – jest… smutne. Proszę spojrzeć, jak wprowadza się dzieci w religijność. Rób to, co mówimy, a dostaniesz nagrodę. Nie rób – spotka cię kara. To prymitywne i zniewalające.
Jaka jest dojrzała religijność?
– Dojrzała jest budowana na pragnieniu człowieka kształtowanym w procesie poznawania Boga. Jej fundamentem jest pragnienie Boga, a nie lęk przed Bogiem. Jeżeli powodem bycia chrześcijaninem jest lęk przed karą Bożą, jest to nie tylko niedojrzałe, lecz także staje się początkiem ogromnych trudności w życiu.
O których sporo już powiedzieliśmy. Pan prowadzi psychoterapię takich nerwic. Jak to się robi?
– Z powodu przywiązania do wrogich obrazów religijnych jest to jedna z najtrudniejszych do leczenia nerwic. Leczenie można prowadzić na dwa sposoby. Poprzez tradycyjną psychoterapię lub pomoc w przejściu z religijności niedojrzałej do dojrzałej. W tym drugim wypadku terapia odgrywa rolę służebną. Wszystko zależy od problemu sygnalizowanego przez osobę zgłaszającą się na terapię i od sformułowanych celów terapii. Zajmuję się klasyczną psychoterapią, ale też pomagam reformować przynoszącą szkodę religijność.
Gdy udaje się zmienić obraz Boga, dochodzi do wyleczenia?
– Zmiana zagrażającego obrazu Boga może mieć bardzo pozytywny wpływ na psychikę. Dojrzała, zdrowa religijność wywiera uzdrawiający wpływ na osobowość, może stymulować jej rozwój. To bardzo ciekawe i ciągle mało zbadane zagadnienie w psychologii religii. Obserwowałem wiele osób, którym zreformowana religijność pozwalała dochodzić do zdrowia psychicznego.
Jeżeli z jednej strony obraz Boga przekazywany przez wielu księży może powodować negatywne skutki, o których mówiliśmy, a z drugiej „zreformowana” wizja ma tak pozytywny wpływ na wiernych, to można chyba powiedzieć, że przed Kościołem staje poważne zadanie. Czy jednak Kościół instytucjonalny jest w ogóle w stanie promować „dojrzałą religijność”, o której pan mówił?
– Zastanawiam się nad tym. Kształtowanie takiej duchowości to proces. Ludzi trzeba wyprowadzać z religijności niewolników. Sam jestem ciekaw, czego potrzeba w Kościele, by było to możliwe na dużą skalę. Moim zdaniem to jest dzisiaj największy problem Kościoła.
A widzi pan, by ktoś chciał się nim zająć?
– Są takie miejsca w Kościele, gdzie dzieje się dużo dobrego i rozwija się zdrową duchowość. Zachęcam do szukania i znajdowania takich miejsc.


Dr Andrzej Molenda, absolwent psychologii i religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim, pracuje w Zakładzie Socjologii i Psychologii Religii Instytutu Religioznawstwa UJ oraz jako psychoterapeuta. W kręgu jego zainteresowań znajduje się przede wszystkim problematyka relacji pomiędzy zdrowiem psychicznym a religijnością. Autor kilkudziesięciu artykułów naukowych oraz książki „Rola obrazu Boga w nerwicy eklezjogennej”.

Ogromnie się cieszę, kiedy ktoś jest zadowolony ze swojej terapii. Jest tak niewielu dobrych psychoterapeutów, że uważam, że warto zwracać uwagę na tych rzetelnych i sprawdzonych. Na poniższy tekst trafiłam, bo opublikowała go zachwycona pacjentka.

Autorką poniższego artykułu jest Ewa Majerczyk – Papiorek, psychoterapeutka pracująca we Wrocławiu. Sprawdziłam – pani Ewa jest psychologiem, skończyła profesjonalną szkołę psychoterapii, zdobyła również certyfikat specjalisty psychoterapii uzależnień – kwalifikacje do prowadzenia terapii DDA: doskonałe! :) A jeśli dodać do tego rekomendację pacjentki – to aż się prosi, żeby tę panią polecić. No więc polecam. :) Tym bardziej, że tekst zrobił na mnie duże wrażenie. Warto go przeczytać nie tylko PRZED terapią.

 

CZY WARTO PODJĄĆ TERAPIĘ DDA?

i tak i nie.

Myślę, że nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. W gazetach, książkach, Internecie czy telewizji pojawia się wiele informacji o tym, kim są i jakie cechy mogą mieć Dorosłe Dzieci Alkoholików (DDA). Być może rozpoznajesz je jako swoje i jesteś świadomy tego, że pochodzisz lub żyjesz w rodzinie z rodzicem uzależnionym od alkoholu. Być może zastanawiasz się, czy „problem DDA” dotyczy Ciebie, czy warto skorzystać z terapii grupowej lub indywidualnej…

po pierwsze: jesteś DDA…

Jesteś osobą niepowtarzalną, jedyną w swoim rodzaju i nikt inny, nawet brat czy siostra, z którą się wychowywałeś nie przeżył dzieciństwa, smutnych i radosnych zdarzeń tak samo jak Ty. Jeżeli jednak pochodzisz z rodziny, gdzie jeden lub oboje rodziców uzależnieni są od alkoholu, wiele Twoich doświadczeń może być podobnych do przeżyć innych DDA. Prawdopodobnie niektóre wydarzenia przeżywałeś dotkliwiej, inne mniej i zestaw cech charakterystycznych dla DDA może pozwolić Ci jedynie zamknąć w pewne ogólne ramy Twoje różne doświadczenia i uczucia, ale nie opisze ich idealnie.

po drugie: jak żyjesz…

To, czy terapia DDA jest dla Ciebie, zależy od wielu czynników. Ważne jest to, jak przeżywasz swoje życie i czy napotykasz problemy, z którymi nie możesz sobie poradzić. Kłopoty i trudności są wpisane w życie każdego człowieka i nie tylko DDA ich doświadcza, żadna terapia tego nie zmieni. Jednak, możesz też mieć poczucie, że pomimo Twoich starań wciąż powtarzasz stare problemy, one Cię przerastają i utrudniają życie. Ogromne znaczenie ma to, czy przeżywasz swoje życie jako radosne czy jako mało satysfakcjonujące, czy doświadczasz pełnej gamy uczuć, czy dominuje tylko kilka i to tych smutnych. Jeżeli tak jest, warto pomyśleć o terapii. Jeżeli jednak czujesz, że Twoje życie jest dobre takie, jakie jest, nie chcesz niczego w nim zmieniać a ludzie, którym ufasz są tego samego zdania – to prawdopodobnie nie ma też potrzeby podjęcia takiej terapii.

po trzecie: terapia DDA – trudna decyzja…

Podejmując decyzję o terapii DDA możesz przeżywać wiele rozterek i różnych uczuć. Możesz obawiać się przeżywania trudnych uczuć związanych ze swoją przeszłością. Nic dziwnego, że tak czujesz, jest to naturalny lęk przed nieznanym. Możesz też doświadczać poczucia wstydu na myśl o mówieniu przed drugą osobą czy grupą o swoich przeżyciach. Zastanów się, jak często w swojej rodzinie mogłeś mówić o tym, co czujesz i przeżywasz. Prawdopodobnie nie miałeś wielu takich doświadczeń. Teraz wstyd może Ci przeszkadzać w zdrowieniu. Rodziny, z których pochodzą DDA, często są bardzo zamknięte na ludzi z zewnątrz. Rodzina najczęściej udaje, że wszystko jest w porządku i ukrywając uzależnienie osoby, nie przyjmuje pomocy innych osób. W terapii DDA ważnym elementem jest przekroczenie wstydu i zwrócenie się do ludzi (oczywiście ważny jest wybór osoby, której chcesz i możesz zaufać).
Trudnością w podjęciu terapii może też być zaprzeczanie swoim uczuciom i uzależnieniu rodzica lub rodziców. Trwanie w przekonaniu (pomimo faktów), że rodzic był uzależniony, pozwala Ci tkwić i działać w dysfunkcjonalnych zasadach Twojej rodziny. Reguła: „nie mów, nie ufaj, nie czuj” – doskonale chroniła całą rodzinę przed zmianą i zdrowieniem. Pomimo trudności, jakie to niesie ze sobą, warto, żebyś zastanowił się czy Twój rodzic jest uzależniony, jaki to na Ciebie miało wpływ i jaki Ty masz stosunek do alkoholu. Postaraj się to zrobić dla siebie, zgadzając się na uczucia, które możesz poczuć.
Niektóre osoby podejmujące terapię przeżywają poczucie winy, że mówią o swoich rodzicach coś, czego „oni sobie nie życzą”, czy że mówią o nich „źle”. Warto powiedzieć o tym terapeucie. To też ważny kawałek Ciebie.
Możesz też bać się przywiązania do terapeuty czy do grupy terapeutycznej. Być może nie czujesz się bezpiecznie w bliskich związkach i to jest uczucie, które często przeżywasz. Tym trudniej może Ci być zdecydować się na terapię, ale czy to nie jest jeden z powodów, dla których chcesz ją podjąć?

po czwarte: przeciwwskazania…

Zanim podejmiesz terapię sprawdź, czy w Twoim życiu nie dzieje się właśnie coś bardzo ważnego, co nie ma bezpośredniego związku z Twoim głównym problemem DDA, np. ślub (własny), ciąża, narodziny dziecka, nagła i ciężka choroba kogoś bliskiego. W takiej sytuacji nie musisz rezygnować z kontaktu z terapeutą, ale zajmij się najpierw bardziej tym, co Ci właśnie przynosi życie. Twoja przeszłość już się wydarzyła a teraźniejszość dzieje się teraz. Jeżeli terapia DDA nie jest bezwzględnie potrzebna to skorzystaj raczej ze wsparcia terapeuty. Terapia DDA jest związana z odkrywaniem różnych, często trudnych uczuć. Ważne więc, abyś zadbał o właściwy czas i miejsce dla siebie na terapię i na czas ważnych i trudnych wydarzeń nie dokładał sobie przeżyć.
Warto dodać, że podstawowym warunkiem podjęcia terapii DDA przez osoby uzależnione, jest ukończenie najpierw terapii uzależnienia oraz minimum dwuletni okres trzeźwości.

po piąte: co daje terapia DDA…

Terapia DDA poprzez poszukiwanie, odkrywanie i nazywanie przeżyć, uczuć i wspomnień z przeszłości może być dla Ciebie trudnym doświadczeniem. Dotykanie bolesnych spraw często wiąże się z uczuciami, o których udało Ci się zapomnieć i których wolałeś nie pamiętać. Ale doświadczanie siebie niesie też dużo radości. Dobrze jest o tym wiedzieć. Pomimo trudności przyglądanie się swojej teraźniejszości i przeszłości pomoże Ci zrozumieć Twoje zachowanie i Twoje uczucia dzisiaj. Znając swoje ograniczenia i mocne strony, możesz poczuć się pewniej ze swoimi wyborami. Rozumiejąc siebie możesz lepiej decydować w różnych sytuacjach, wiesz, co wpływa na Twoje decyzje i jakie masz możliwości wyboru. Na co masz wpływ, a na co po prostu nie masz. W pracy z terapeutą (w grupie, czy terapii indywidualnej) możesz bezpiecznie przeżyć wszystkie uczucia, jakich nie wolno Ci było doświadczać w przeszłości i których być może boisz się teraz. Możesz też bezpiecznie sprawdzić, jakie Twoje przekonania o świecie i sobie samym związane są z życiem w rodzinie alkoholowej.
Jednak terapia nie polega na udzielaniu rad. Nikt nie może dać Ci „przepisu na życie”, ponieważ taka uniwersalna recepta nie istnieje. Twoje życie jest niepowtarzalne, tak jak Ty sam i tylko Ty masz na nie przepis, w terapii możesz go jedynie odkrywać.

po szóste: na zakończenie…

Terapia nie zastąpi życia, nie sprawi, że przestaniesz napotykać trudności w życiu codziennym. Nie sprawi też, że „amputujesz” sobie trudne uczucia, czy wspomnienia. Możesz jednak lepiej rozumieć siebie i czerpać z życia więcej radości, czego Ci gorąco życzę.

źródło: http://psychotekst.com/artykuly.php?nr=130

Przemoc nie jest jednorazowym aktem, lecz procesem który ma tendencję do powtarzania się. Nie zatrzymana przemoc – narasta. Badania wykazały, że osoby doznające przemocy, przechodzą przez trzy fazy powtarzającego się cyklu przemocy.

1. Faza narastania napięcia
Początkiem cyklu jest zwykle wyczuwalny wzrost napięcia oraz nasilające się sytuacje konfliktowe. Osoba stosująca przemoc jest stale poirytowana, napięta, często robi awantury z byle powodu, prowokuje kłótnie. Reakcjami ofiar przemocy na taką sytuację w domu jest najczęściej uspokajanie atmosfery, spełnianie wszelkich zachcianek, przepraszanie sprawcy „na wszelki wypadek”.

2. Faza gwałtownej przemocy
W tej fazie osoba stosująca przemoc staje się gwałtowna, wpada w szał. Eksplozję wywołuje zazwyczaj jakiś drobiazg, np. lekkie opóźnienie posiłku. Skutki użytej przemocy mogą być różne – podbite oko, połamane kości, obrażenia wewnętrzne, poronienie, śmierć. Najczęściej w tej fazie ofiary decydują się wezwać policji lub szukać pomocy gdzie indziej.
Po zakończeniu wybuchu przemocy, ofiara jest w stanie szoku. Nie może uwierzyć, że to się na prawdę stało. Odczuwa wstyd i przerażenie. Jest oszołomiona. Staje się apatyczna, traci ochotę do życia, odczuwa złość i bezradność.

3. Faza miodowego miesiąca
To faza skruchy i okazywania miłości. Sprawca szczerze żałuje tego, co zrobił, okazuje skruchę i obiecuje, że to się nigdy nie powtórzy. Stara się znaleźć jakieś wytłumaczenie dla tego, co zrobił i przekonuje ofiarę, że to był jednorazowy, wyjątkowy incydent, który już się nigdy nie zdarzy.
Staje się znowu podobny do tego, jaki był na początku znajomości. Przynosi kwiaty, prezenty, zachowuje się jakby przemoc nigdy nie miała miejsca. Rozmawia z ofiarą, dzieli się swoimi przeżyciami, obiecuje, że nigdy już jej nie skrzywdzi. Dba o ofiarę spędza z nią czas i utrzymuje bardzo satysfakcjonujące kontakty seksualne. Sprawca i ofiara zachowują się jak świeżo zakochana para. Ofiara zaczyna wierzyć w to, że partner się zmienił i że przemoc była jedynie incydentem.
Faza miodowego miesiąca przemijają. Po jakimś czasie napięcie znowu powraca i cały cykl przemocy powtarza się. Prawdziwe zagrożenie, jakie niesie ze sobą faza miodowego miesiąca jest związane z tym, ze przemoc w następnym cyklu jest zazwyczaj gwałtowniejsza. Cykliczność przemocy sprawia, że ofiarom trudno jest podjąć działania mające na celu zatrzymanie przemocy

źródło: Stowarzyszenie na Rzecz Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie
NIEBIESKA LINIA

Tak od siebie tylko dodam, że w więzieniach nie siedzą ludzie, którzy każdego dnia kogoś zamordowali czy w jakiś sposób skrzywdzili. Często są to ludzie, którzy zrobili coś takiego raz (JEDEN RAZ) a przez wiele lat odbywają swoją karę.
Pamiętajcie o tym, jeśli ktoś Was krzywdzi.

Zobacz również:
Mity o przemocy
Dlaczego ofiary przemocy nie odchodzą?
Czy to już przemoc ?
Maltretowanie psychiczne

„Przede mną pusta kartka, którą mam zapełnić (obiecałam przecież) opisem syndromu Dorosłych Dzieci Alkoholików (DDA). Gdybym mogła to zrobić niewerbalnie, zamazałabym ją całą czarnym długopisem z taką siłą, że porozdzierałabym ją na strzępy, pogniotłabym ją, podeptała. To byłoby to! Ale to nie jest film, to nie performance. Zamieniam się w zaawansowaną technologicznie maszynę, która wszystkie dni przepełnione lękiem i goryczą, każdą chwilę bezsilności i krzyku, każdą sekundę samobójczych myśli przemienia w słowa, pakuje w zdania. A znaki interpunkcyjne dokłada gratis.

Jeżeli stoisz przed schodami i masz dwie zdrowe nogi, to trudno ci sobie wyobrazić, że osoba niepełnosprawna na wózku może mieć z tym ogromny problem. I czasami musi zrezygnować z próby wejścia. Z DDA jest podobnie. Niektóre problemy (…) mogą być przygniatające, chociaż inna osoba nawet nie zwróciłaby na to uwagi.”

więcej na: Newsweek – Nie patrz na nich, zobacz ich

Tagi: ,

psychoterapeuta - osoba posiadająca certyfikat szkoły psychoterapii lub będąca w trakcie jej zdobywania. Szkolenia PTP czy SN PTP mogą podjąć tylko osoby, które mają wykształcenie psychologiczne czy lekarskie albo od min. 5 lat pracują w ośrodkach zajmujących się psychoterapią.
 
Psycholog czy psychiatra bez szkolenia psychoterapeutycznego nie ma wystarczajacych umiejętności, żeby prowadzić psychoterapię.
 
Specjalista psychoterapii uzależnień i współuzależnienia to osoba, która skończyła wyższe studia (wystarczy pedagogika czy filozofia), oraz szkolenie PARPA - uważajcie w ośrodkach leczenia uzależnień.

Chomik

Statystyki

  • 507 981 odsłon od 11 grudnia 2009

"Pracuj tylko w kręgu wpływu. Podejmuj zobowiązania i wywiązuj się z nich. Bądź latarnią, nie sędzią. Bądź wzorem, nie krytykiem. Bądź częścią rozwiązania, nie częścią problemu.

"Wypróbuj tę zasadę w małżeństwie, w rodzinie, w pracy. Nie dyskutuj nad słabościami innych. Nie dyskutuj nad własnymi. Jeśli popełnisz błąd, dostrzeż go jak najszybciej, napraw, wyciągnij z niego naukę. Nie popadaj w obwiniający, oskarżający nastrój. Pracuj nad tym, nad czym masz kontrolę. Pracuj nad sobą. Nad być."
Stephen Covey

Wystarczy kliknąć

Pajacyk

Twój e-mail