Ryby mają głos!

Kłamstwo

Posted on: 2012-02-28

Nikt nie lubi być okłamywany. Kłamstwo jest w naszym społeczeństwie piętnowane. Trudno zmierzyć się z tą kwestią.

Antoni Kępiński, chyba najbardziej znany polski psychiatra, pracując z ludźmi chorymi psychicznie odkrywał istotę tzw. „normalności”. Oto co napisał o kłamstwie w swojej książce „Schizofrenia”.

Potrzeba kłamstwa
Normalne stosunki międzyludzkie wymagają zachowania pozorów, tzn. maskowania własnych uczuć, pragnień, myśli, oraz utrzymania sposobów zachowania się w granicach własnej roli społecznej i przestrzegania obowiązujących norm. Warunki te są konieczne dla utrzymania stabilizacji życia społecznego. Z punktu widzenia socjologicznego pozory są więc korzystne, natomiast co do ich znaczenia psychologicznego można mieć zastrzeżenia.
Wpływają wprawdzie stabilizująco na rozwój jednostki, ale mogą też wpłynąć hamująco.
Do najbardziej ujemnych skutków należy zaliczyć zakłamanie, które bywa nieraz tak duże, że człowiek przestaje zdawać sobie sprawę z niego. Zatraca wówczas swoją indywidualność, a zamiast niej zyskuje indywidualność kolektywną, tzn. normy społeczne grupy, do której należy; rola w niej spełniana wypełnia prawie bez reszty jego świat przeżyć. Ludzie tacy stają się do siebie podobni; tracą w ten sposób jedną z najcenniejszych cech przyrody ożywionej, a zwłaszcza człowieka, mianowicie własną indywidualność. (..)
Kłamie się najczęściej dla zachowania lub polepszenia swej pozycji społecznej. Dziecko okłamuje rodziców, nauczycieli czy rówieśników, gdyż chce, by widzieli w nim – choć wie, że tak nie jest naprawdę – posłuszne dziecko, pilnego ucznia, „równego” kolegę. W tym samym celu okłamuje się zazwyczaj swoich partnerów związku erotycznego, zabawy, pracy, swoich przełożonych itd. Dzięki kłamstwu można zyskać czyjąś sympatię, np. za pomocą pochlebstwa, ukryć nieczyste cele pod maską dobrych intencji, uniknąć kary itd. Kłamstwo jest dość wygodnym, bo wymagającym stosunkowo niedużego wysiłku sposobem dostosowania się do sytuacji lub poprawienia obrazu siebie w otoczeniu.
Dzięki kłamstwu można oszukać zwierciadło społeczne. (..)
Dodatnią stroną kłamstwa jest bowiem to, że łączy ono postawę własną z postawą otoczenia. Dobrze kłamać, znaczy umieć poznać intencję otoczenia i odpowiednio do niego dostosować swoją ekspansję, zachowując jednocześnie w ukryciu własną postawę i własne cele. Wymaga to nie tylko pewnej psychologicznej znajomości środowiska, lecz też akceptacji wymagań otoczenia na tyle, by móc własne zachowanie według nich kształtować. Jest to pierwszy etap internalizacji norm otoczenia – zostają one przyjęte jako przykra konieczność. Wewnętrznie jednak jest się do nich nastawionym negatywnie i wymyśla się sposoby ich ominięcia. Jest to okres walki między własną postawą a postawą otoczenia; nie jest to jednak walka otwarta, ale zamaskowana, w której widząc przewagę przeciwnika, przyjmuje się dla pozoru jego stanowisko. Człowiek kłamiący składa się jakby z dwóch warstw: zewnętrznej – zgodnej, a wewnętrznej – niezgodnej z otoczeniem.

Społeczne znaczenie kłamstwa jest duże. Stanowi ono uznanie racji silniejszego, a więc zwykle grupy, gdyż ona jest silniejsza od jednostki. Poddanie się jest wprawdzie pozorne, tylko zewnętrzne, ale mimo to zapewnia gładsze spełnianie norm społecznych niż w tym wypadku, gdyby każdy ujawniał swą wewnętrzną postawę. Poza tym zawsze jest szansa, iż z czasem duch walki osłabnie. Zewnętrzna warstwa przeniknie w wewnętrzną, człowiek uwierzy we własne kłamstwo. Wówczas można mówić o całkowitym przyjęciu postawy grupy, której było się dawniej skrytym antagonistą.
Mimo to kłamstwo spotyka się z ostrym potępieniem społecznym. Kłamca jest zdyskwalifikowany, traci kredyt zaufania. Ale tylko wykryte kłamstwo budzi taką reakcję. W społeczeństwach w mniejszym lub większym stopniu – zależnie od tradycji danej grupy – obowiązuje zasada wyrażona w angielskim powiedzeniu, że dżentelmen nigdy nie kłamie i nigdy nie mówi prawdy. Potępieni są tylko ci, którzy dają się złapać na kłamstwie.
Zostaje wówczas podważona zasada odpowiedzialności. W stosunkach społecznych od najmłodszych lat człowiek jest obarczony określoną rolą: dziecka, ucznia, towarzysza zabawy, partnera seksualnego, pracownika, ojca itd. Z każdą rolą wiąże się zakres obowiązków, norm zachowania się, przywilejów itp. Zasada odpowiedzialności polega na tym, że z góry zakłada się, iż każdy rolę swą wypełnia. Ułatwia to stosunki społeczne, gdyż wystarcza znać rolę danego człowieka, by wiedzieć, czego się można po nim spodziewać. Nie stoi się wobec niewiadomego. W istocie jest to podejście techniczne; ocenia się wartość przedmiotu według tego, jak spełnia on swą funkcję. Nikogo nie obchodzi, jak dana część maszyny czuje się w roli kółka, trybu, lampy katodowej itp.; ma tylko dobrze spełniać swą funkcję, być częścią odpowiedzialną, tak by cała maszyna mogła sprawnie pracować. O kłamstwie lub oszustwie mówi się, gdy dana część, sprzedana jako nowa i dobra, zadań swych nie spełnia. Nie spełnia ona pokładanych w niej nadziei, przez nią cierpi praca całej maszyny.
Przedstawione porównanie stosuje się tylko do tych wypadków, gdy kłamstwo jest nieudałe, gdy wychodzi na jaw, że ktoś umyślnie wprowadził w błąd otoczenie. Nie spełnił funkcji związanej z rolą, jaką pozorował. Nie przedstawił wydarzeń zgodnie z prawdą, mimo że tego się po nim spodziewano; ujawnił swoją negatywną postawę uczuciową, choć demonstrował nastawienie pozytywne; nie spełnił obowiązków związanych ze swoją rolą, mimo pozorów ich spełniania.
Kłamca budzi agresję otoczenia, gdyż próbował wywieść je w pole i jego próba została zdemaskowana. Kłamstwo udałe agresji nie budzi, gdyż zostało przyjęte przez otoczenie za dobrą monetę. Przewidywanie, że człowiek spełnia rolę, jakiej się po nim spodziewamy, nie zostało zachwiane. Wykryte kłamstwo godzi w pozorny obraz rzeczywistości, który przyjmuje się za prawdziwy, dlatego wywołuje niepokój, irytację, potępienie, a śmiech wówczas, gdy obraz nie ulega wskutek tego zachwianiu. Podobną reakcję wywołuje przedmiot, który okaże się nie tym, czym – sądząc po zewnętrznych cechach – być powinien, np. sztuczny kwiat, makieta jedzenia, ślepe drzwi czy okno, postać z gabinetu figur woskowych, które wzięło się za przedmioty prawdziwe, itp.
Presja otoczenia społecznego zmusza do posługiwania się kłamstwami; kto miałby odwagę szczerze swoje postawy manifestować, naraziłby się wkrótce na potępienie otoczenia i wykluczenie z grupy, do której należy. Powstaje jakby zabawa w chowanego, w której jednostka, by nie zostać ukaraną, stara się przyjąć obowiązujące w danej grupie normy społeczne, jednocześnie zachowując swoją własną wobec nich postawę, a grupa wprawdzie toleruje tych, którzy dobrze udają, ale z tym większą surowością odnosi się do tych, których przyłapie na nieudałym kłamstwie.

Bunt przeciw kłamstwu
Jedną z cech kryzysu psychologicznego wczesnej młodości jest „święte oburzenie” na społeczne kłamstwo. Wykrycie kłamstwa u starszego pokolenia, zwłaszcza u rodziców, jest często momentem zwrotnym w uczuciowym do nich stosunku. W miarę psychicznego dojrzewania wzrasta tolerancja na obłudę życia społecznego. U chorych na schizofrenię nie obserwuje się tego wzrostu tolerancji. Można by powiedzieć, że traktują oni całą sprawę zbyt serio.
W kontaktach społecznych jest uchwytny element zabawy, teatru, w którym przyjmuje się wciąż inne role, gra się je z mniejszym lub większym przekonaniem, raz lepiej, a raz gorzej, w końcu tak dobrze, iż traci się poczucie własnego aktorstwa, jest się w nich sobą. Duże znaczenie ma tu zasadnicza postawa wobec otoczenia; gdy otoczenie przyciąga i kontakt z nim jest przyjemny, nie odczuwa się obowiązujących w danej sytuacji reguł zachowania w sposób przykry; odgrywanie roli bawi, maska społeczna nie tylko nie uwiera, ale nawet nie odczuwa się jej istnienia, podobnie jak nie czuje się na sobie ubrania, ale odczuwa się swą nagość.
Przeciwnie przy negatywnym nastawieniu do otoczenia, każdy gest i ruch wydaje się sztuczny; człowiek niedobrze czuje się w swojej roli, ma sam wrażenie, że gra komedię.
Ludzie zrośnięci z otoczeniem, czyli o małym w stosunku do niego dystansie – ekstrawertycy, syntonicy lub cyklotymicy – zrastają się też ze swoją rolą, jest ona ich integralną częścią. Natomiast ci, którzy konstytucjonalnie są od otoczenia bardziej oddaleni, więcej „abstrakcyjni” – introwertycy, ludzie autystyczni, schizotymicy – nigdy nie czują się całkiem dobrze w swej masce; zawsze im ona choć trochę przeszkadza, stale mają świadomość, iż „w środku” są inni.
Często przygotowują się do swej roli, ale w kontakcie z rzeczywistością wypada ona inaczej, niż planowali. Chory na schizofrenię nie może jakby przyjąć momentu zabawy istniejącego w stosunkach między ludźmi, a polegającego na ciągłej grze, przybieraniu takiej czy innej maski zależnie od sytuacji otoczenia, połączonego z satysfakcją, iż gra się udała i wywarła należyte wrażenie. Gra ta męczy go, wywołuje poczucie sztuczności siebie i otaczającego świata. Stąd rodzi się pytanie: jak jest naprawdę, co pod maską się kryje, jak rzecz sama w sobie się przedstawia.
Poczucie sztuczności i pytanie, jak jest naprawdę, dręczą każdego człowieka, a nie tylko przyszłego schizofrenika. Dręczą jednak w wyjątkowych sytuacjach, gdy się jeszcze do swej roli nie przywykło, gdy czuje się w niej źle, słowem, gdy jest ona jeszcze najbardziej zewnętrzną, obcą warstwą osobowości. (..)

Prawo automatyzacji

Zachowanie się w kontaktach społecznych, czyli odgrywanie pewnej roli, która odpowiada mniej więcej temu, czego się po nas w aktualnym otoczeniu spodziewają, jest w istocie jedną z wysoko zorganizowanych form reakcji ruchowych. Obowiązuje w nim – jak w każdym ruchu – prawo automatyzacji. Póki ruch jest nowy, znajduje się on w centrum świadomości, widzi się dużą niewspółmierność między jego planem a wykonaniem, plan uważa się za „swój”, a wykonanie za coś obcego – „nie mojego”, w myśl zasady: „co dobre, to moje, co złe, to nie moje”.
Gdy ktoś uczy się tańczyć, jeździć na nartach, na rowerze itp., ma wrażenie, że części ciała zaangażowane w danej aktywności ruchowej nie słuchają go, on chce czego innego, a one – czego innego, nie ma nad nimi władzy, są jakby nie jego. Własne ruchy wydają się mu niezgrabne, sztuczne, obce. Jest wyraźne rozszczepienie (schizis) między planem działania a jego wykonaniem, między przyszłością a teraźniejszością, między marzeniem a rzeczywistością. W miarę opanowywania danej aktywności ruchowej coraz mniej angażuje ona myśli, uczucia, marzenia, wykonuje się ją bezwiednie, automatycznie, nie odczuwa się już rozszczepienia, staje się ona integralną własnością. Nie mówi się, że „moja ręka pisze” lub „moje nogi chodzą”, tylko ,ja piszę”, ,ja chodzę”. W okresie uczenia się danej aktywności trzeba było użyć dużego wysiłku, by ręce czy nogi były posłuszne, gdyż wykonywały one ruchy chaotycznie, nie słuchając swego właściciela, jakby na własną rękę. Wówczas pierwsza forma – „nogi chodzą”, „ręka pisze” – lepiej oddawała prawdziwy stan rzeczy.
Podobnie przedstawia się sprawa z już bardziej skomplikowanymi i różnorodnymi formami reakcji ruchowych w kontaktach społecznych. Wystarczy uzmysłowić sobie trudności, jakie napotyka się, nim wejdzie się w swą rolę – ucznia, towarzysza zabaw, partnera seksualnego itd. Rola jest w centrum świadomości, analizuje się ją w każdym szczególe, istnieje wyraźna rozbieżność między przyszłością – a teraźniejszością, tj. między marzeniem a jego realizacją. Gdy przeważa postawa „do” otoczenia, interakcja jest żywsza, szybciej rola ulega automatyzacji, znika świadomość, że „trzeba” w ten czy inny sposób się zachowywać, człowiek jest sobą. Przy przewadze postawy „od” – dystans jest większy, interakcja słabsza, rozszczepienie między rolą a sobą wciąż się utrzymuje, jest się w „środku” innym niż na zewnątrz.

Rozszczepienie między sobą a maską

Stała świadomość rozbieżności między własną koncepcją siebie i swej roli w otoczeniu a stanem faktycznym, tj. realną rolą, jaką się odgrywa, jest jednym z objawów rozszczepienia. Oczywiście rozszczepienie takie nie jest jeszcze objawem schizofrenii; zdarza się ono u wielu ludzi, zależnie od ich konstytucji, a także od aktualnej sytuacji, w której się znaleźli. Największy syntonik może czuć się nieswojo, sztucznie w towarzystwie, które mu nie odpowiada. Trudno powiedzieć, w którym momencie rozbieżność ta staje się patologiczna. W szukaniu przyjaźni, zbliżenia erotycznego, kontaktów metafizycznych, w zmniejszaniu samokontroli za pomocą środków narkotycznych czy zwłaszcza alkoholu, istnieje wyraźna tendencja do zmniejszenia dystansu, jaki człowieka dzieli od jego otoczenia społecznego prawdziwego czy fikcyjnego, do zrzucenia z siebie maski i pozostania choćby na moment nagim, takim, jakim się naprawdę jest wobec świata, który chciałoby się do siebie przybliżyć. Możliwe, że jest to, jak utrzymują psychoanalitycy, tęsknota do cofnięcia się w najwcześniejszy okres życia, gdy całym światem była matka i bezpośrednie z nią złączenie nie było tak trudne.
U każdego człowieka obserwuje się stałą oscylację rozpiętości między tym, jakim czuję się naprawdę, a jakim jestem w aktualnej swojej roli. Chwilami nie odczuwa się żadnej różnicy – jest się sobą, innym znów razem rozbieżność między zewnętrznym zachowaniem się a wewnętrznym przeżywaniem jest tak duża, że z trudem znosi się daną sytuację, wymagającą takiego zachowania. Takie maskowanie, choć przykre i wymagające nieraz dużego wysiłku woli, daje jednak satysfakcję panowania nad sobą i zewnętrzną sytuacją.
Patologia zaczyna się wówczas, gdy rozpiętość między tym, co na zewnątrz, a tym, co wewnątrz, staje się nie do zniesienia i gdy znika normalna oscylacja, dzięki której raz człowiek czuje się w swej roli dobrze i naturalnie, a raz znów źle i sztucznie. Stają wówczas naprzeciw siebie dwa światy: własny, wewnętrzny, i obcy, zewnętrzny. Przepaść pomiędzy nimi staje się tak duża, że nie można nad nią przerzucić mostu kłamstwa, tj. maski, która po jednej stronie ma odbicie świata zewnętrznego, a po drugiej wewnętrznego. W niej oba światy się ścierają i na skutek tego zwarcia część świata zewnętrznego zostaje wchłonięta, tworząc z czasem świat własny. Sama zresztą aktywność sprawia, że rola, którą się gra, staje się coraz bardziej własna. Zwłaszcza gdy gra się ją dobrze, bo gdy źle, to się ją zwykle odrzuca – na zasadzie „co złe, to nie moje”. Odczuwana jest wówczas jako coś obcego, a nie jako naturalne, własne zachowanie się.

Aktorstwo życia

Sprowadzanie życia wśród ludzi do aktorstwa jest dużym uproszczeniem, nie można jednak zaprzeczyć, że w każdym działaniu ludzkim, zwłaszcza skomplikowanym i niezrutynizowanym, element ten istnieje. Nie darmo słowo aktor pochodzi od łacińskiego agere – działać. Stojąc wobec konieczności działania, ma się do wyboru wiele form aktywności; człowiek jedną z nich wybiera i wybraną rolę stara się już dobrze odegrać. Ale fakt, że obok roli wybranej istnieją też inne, odrzucone, i że to, co zostało „odegrane” przez samo wyrzucenie na zewnątrz, staje się częścią świata otaczającego, a nie własnego, a więc podlega nie tylko własnej obserwacji, lecz też otoczenia, sprawia, iż własna aktywność krytykowana jest z dwóch stron, od wewnątrz i od zewnątrz. Obserwując siebie, przyjmuje się punkt widzenia otoczenia, a jednocześnie swój własny. Jest się aktorem, na którego patrzą obcy ludzie z widowni i koledzy zza kulis. Niezadowolenie z własnej aktywności wzrasta, im większa jest rozbieżność między wybraną rolą a rolami odrzuconymi, między planem a wykonaniem i między spodziewaną a rzeczywistą reakcją otoczenia. (..)

Czy można żyć bez kłamstwa?

Jak uprzednio powiedziano, chory na schizofrenię nie kłamie. Czy jednak życie bez kłamstwa jest możliwe? Człowiek nie mógłby wówczas przyjąć żadnej z narzuconych mu przez otoczenie ról społecznych, gdyż czując się w niej źle, zwłaszcza z początku, odrzucałby ją otwarcie. Byłby wprawdzie sobą, ale właśnie dlatego, że nie miałby wewnętrznej i zewnętrznej presji zmuszającej do utrzymania takiego zachowania się, jakiego wymaga dana sytuacja, byłby do niej zupełnie niedostosowany. Zmieniałby swoją postawę i swoje zachowanie w zależności od chwilowego nastroju i nastawienia uczuciowego, przelotnej fantazji itp. lub tkwił by w jednej postawie, nie zwracając uwagi na to, co wokół niego się dzieje. Pierwszym warunkiem interakcji z otoczeniem jest bowiem przyjęcie, choćby pozorne, wbrew własnej postawie uczuciowej, porządku panującego w danej sytuacji zewnętrznej.
Oczywiście łatwiej jest przyswoić ten porządek przy pozytywnej niż przy negatywnej postawie emocjonalnej wobec otoczenia. Przyswajalność jest łatwiejsza, a tym samym słabsze jest poczucie maski w miarę zmniejszania się dystansu w stosunku do otoczenia. Już samo działanie zmniejsza ten dystans i dlatego, grając jakąś rolę, słabiej odczuwa się jej sztuczność, niż przygotowując się do niej lub retrospektywnie oceniając jej odegranie. W wypadku postawy konkretnej, tj. związanej z otoczeniem, problem maski na ogół nie istnieje, nie odczuwa się jej lub tylko bardzo słabo, natomiast występuje on wyraźnie w wypadku postawy abstrakcyjnej, tj. oderwanej od otoczenia.
Ścisła zależność maski od dystansu przejawia się wyraźnie w stosunkach społecznych. Tam gdzie są one oficjalne, tj. gdy odległość między członkami grupy jest duża, obowiązuje rygorystyczne trzymanie się form, nie wolno zdjąć maski, zakłamanie jest duże; natomiast tam, gdzie są one bezpośrednie, łatwiej być sobą.
Maska ułatwia wejście w sytuacje trudne, w których napięcie emocjonalne mogłoby prowadzić do różnorodnych nawet ucieczkowych i agresywnych – form zachowania się. W takich sytuacjach formy zachowania się są przez społeczeństwo ujęte w określony rytuał, który zmusza jednostkę do podporządkowania swoich stanów emocjonalnych obowiązującej masce. Rytuał jest tym sztywniejszy, im większe jest potencjalne niebezpieczeństwo rozbicia maski pod wpływem napięć uczuciowych, np. wobec bóstwa – rytuał religijny, w obliczu walki – rytuał wojskowy, wobec najwyższych zwierzchników – rytuał dyplomatyczny, itp.
Działanie kłamstwa, polegającego na przywdziewaniu takiej czy innej maski i odpowiednim odgrywaniu roli, jest w dużej mierze integrujące. Człowiek musi podporządkować się określonemu celowi, wyznaczonemu w roli, którą aktualnie odgrywa. Musi stłumić w sobie uczucia i dążenia przeciwstawne, a także zmusić się do działania i wejścia w sytuację, z której chętniej by uciekł. Przyjmuje określony porządek otaczającego świata i jednocześnie zmusza się do kontaktu z otoczeniem. Presja otoczenia działa więc nie tylko integrująco, lecz też antyautystycznie. Prawdziwym sobą można być tylko w samotności, ale wówczas, uwolniwszy się od presji otoczenia, człowiek ulega rozprężeniu, staje się chaotycznym zlepkiem przeciwstawnych uczuć, myśli i marzeń. Jednocześnie, nie działając na otoczenie, nie dysponuje on własnym odbiciem w otoczeniu; obraz samego siebie staje się nierealny – oscyluje między przeciwstawnymi biegunami. W ten sposób jedyna droga wiodąca do bycia sobą prowadzi na manowce chaosu i nierzeczywistości.


Dodaj swój komentarz

psychoterapeuta - osoba posiadająca certyfikat szkoły psychoterapii lub będąca w trakcie jej zdobywania. Szkolenia PTP czy SN PTP mogą podjąć tylko osoby, które mają wykształcenie psychologiczne czy lekarskie albo od min. 5 lat pracują w ośrodkach zajmujących się psychoterapią.
 
Psycholog czy psychiatra bez szkolenia psychoterapeutycznego nie ma wystarczajacych umiejętności, żeby prowadzić psychoterapię.
 
Specjalista psychoterapii uzależnień i współuzależnienia to osoba, która skończyła wyższe studia (wystarczy pedagogika czy filozofia), oraz szkolenie PARPA - uważajcie w ośrodkach leczenia uzależnień.

Chomik

Statystyki

  • 507 983 odsłon od 11 grudnia 2009

"Pracuj tylko w kręgu wpływu. Podejmuj zobowiązania i wywiązuj się z nich. Bądź latarnią, nie sędzią. Bądź wzorem, nie krytykiem. Bądź częścią rozwiązania, nie częścią problemu.

"Wypróbuj tę zasadę w małżeństwie, w rodzinie, w pracy. Nie dyskutuj nad słabościami innych. Nie dyskutuj nad własnymi. Jeśli popełnisz błąd, dostrzeż go jak najszybciej, napraw, wyciągnij z niego naukę. Nie popadaj w obwiniający, oskarżający nastrój. Pracuj nad tym, nad czym masz kontrolę. Pracuj nad sobą. Nad być."
Stephen Covey

Wystarczy kliknąć

Pajacyk

Twój e-mail