Ryby mają głos!

Archive for the ‘Inspiracje’ Category

5 prawd

Posted on: 2012-05-21

1. Dopóki się rozwijam, strach zawsze będzie mi towarzyszył.
2. Jest tylko jeden sposób na pozbycie się lęku przed zrobieniem czegoś – iść i to zrobić.
3. Tylko wtedy polubię siebie, kiedy ruszę się… i to zrobię
4. Nie tylko ja odczuwam strach, kiedy wkraczam na nowy teren, każdy go odczuwa.
5. Przedzieranie się przez barierę strachu jest mniej przerażające niż życie w ciągłym lęku, płynącym z bezradności

z książki „Nie bój się bać” Susan Jeffers

Tagi: ,

70 procent

Posted on: 2012-05-07

Ostatnio wzięłam „na tapetę” Briana Tracy (jest niesamowity, polecam). I on twierdzi, że statystycznie 70 procent naszych decyzji jest błędnych …, zupełnie do kitu!
70 procent! Średnio! Czyli nierzadko jeszcze więcej!
I kiedy tak zrewidowałam swoje życie i różnego rodzaju decyzje to niestety to się zgadza … Nieudane związki, złe decyzje odnośnie finansów, pracy, wyboru przyjaciół, decyzje w życiu osobistym, zawodowym, wszystkie moje gafy, pomyłki itd itd
I zgodnie z tą statystyką moje kolejne decyzje też będą błędne i niejednokrotnie wyprowadzą mnie na manowce zamiast do upragnionego celu.
I mogłabym napisać, że w związku z tym przyszłość maluje się w czarnych kolorach, ale tak nie jest! Bo tak naprawdę problemem nie są błędne decyzje. Problem stanowi obwinianie się za nie i trwanie w nich „na siłę”. Problem stanowi ta dziwna chęć, upór by udowodnić sobie i światu, że jestem nieomylna, że to nie ja się pomyliłam, ale że „świat” jest w błędzie!
Nie trudno się domyślić z czego się to wzięło. Wszechobecna krytyka w domu, piętnowanie błędów, wysoko stawiana poprzeczka, pretensje o najmniejsze niedociągnięcie, krytykowanie decyzji, które są w porządku, ale z jakiegoś powodu nie odpowiadają „wyroczni” itd Wszystko to sprawia, że żeby mieć najzwyklejszy w świecie „święty spokój” trzeba być chodzącym ideałem i w dodatku „czytać w myślach” otaczających nas ludzi, no i oczywiście umieć przewidywać przyszłość …
Statystycznie 70 procent wszystkich decyzji jest błędnych. 70% złych decyzji mają na swoim koncie również ludzie, którzy nas krytykują i oceniają! Średnio 70% błędnych decyzji popełnili ludzie, którzy odnieśli największe życiowe sukcesy!
70 procent to ogromnie dużo. Ale nie przeszkodziło to ludziom wyjść z jaskiń i stworzyć tą niesamowitą cywilizację, w której teraz żyjemy!

Perswazja

Posted on: 2012-04-22

Książka „TAK! 50 sekretów nauki perswazji” przekonuje nas o tym, że odpowiedni dobór słów i zachowań może w dużym stopniu pomóc w osiąganiu wytyczonych celów. Dzięki nauce perswazji można stać się lepszym rodzicem, zwiększyć swoją skuteczność w pracy, być bardziej lubianym wśród sąsiadów i znajomych. Po prostu trzeba wiedzieć w jaki sposób formułować swoje prośby. Czyż to nie brzmi ciekawie?
Książka oparta jest na różnego rodzaju badaniach naukowych. Część z tych „sekretów” wydaje się oczywista, część jest dosyć zaskakująca. Zacytuję Wam fragment, który mnie w dużym stopniu zaskoczył, a jednocześnie pomyślałam, że warto o nim napisać osobom, które mają problem z proszeniem o pomoc i radę.

Jakiej wskazówki dotyczącej perswazji użyczył nam Benjamin Franklin?
Urodzony w 1706 roku Benjamin Franklin jest znany jako pisarz, polityk, dyplomata, naukowiec, wydawca, filozof i wynalazca. Jako polityk był głównym twórca pojęcia narodu amerykańskiego. Jako dyplomata działający podczas wojny o niepodległość zapewnił Stanom Zjednoczonym pomoc Francji, dzięki czemu amerykańska rewolucja zakończyła się sukcesem. Jako naukowiec dokonał kilku ważnych odkryć i sformułował kilka teorii dotyczących elektryczności. Z kolei jako wynalazca zasłynął stworzeniem okularów dwuogniskowych, licznika odległości i piorunochronu. Jednak najbardziej elektryzującym z jego odkryć było chyba wymyślenie sposobu zdobywania przychylności oponentów z pomocą ni mniej, ni więcej, jak tylko przysparzania kłopotu antagonistom.
Kiedy Franklin był członkiem zgromadzenia ustawodawczego Pensylwanii, martwił go zaciekły opór polityczny i wrogość innego delegata. Franklin sam najlepiej wyjaśnia, w jaki sposób udało mu się zyskać szacunek, a nawet przyjaźń tego mężczyzny:
„Nie zamierzałem wszakże ubiegać się o jego życzliwość drogą okazywania mu służalczych względów, ale odczekawszy trochę obrałem inną metodę. Wiedząc, że ma on w swojej bibliotece pewną bardzo rzadką, a interesującą książkę, wystosowałem doń list, w którym wyraziłem pragnienie przejrzenia książki oraz prośbę, aby zechciał łaskawie pożyczyć mi ją na kilka dni. Przysłał mi ją natychmiast, ja zaś zwróciłem po niespełna tygodniu z nowym listem, w którym wypowiedziałem moją gorącą wdzięczność. Kiedy niebawem spotkaliśmy się w Izbie, przemówił do mnie (czego nigdy dotąd nie robił) i wdał się w nader uprzejmą rozmowę. Odtąd też okazywał zawsze gotowość dopomagania mi przy każdej sposobności i wkrótce bardzo się zaprzyjaźniliśmy, a przyjaźń ta trwała aż do jego śmierci. Wypadek ten potwierdził raz jeszcze prawdziwość starej maksymy, której dawno już się nauczyłem, a która głosi, że >>Ten, kto raz ci wyrządził przysługę, będzie bardziej skory oddać ci nową niż ktoś, komuś Ty usłużył<<„.
Wiele lat później psycholodzy Jon Jecker i David Landy postanowili sprawdzić, czy Franklin miał rację. W ramach przeprowadzonego eksperymentu badani wygrywali w zawodach pewną sumę pieniędzy od eksperymentatora. Później badacz prosił część z tych osób o zwrot wygranych pieniędzy, tłumacząc, że zostało mu bardzo niewiele środków na życie. Większość zgodziła się oddać wygraną. Drugiej grupy badanych nie poproszono o zwrot środków. Jakiś czas później wśród wszystkich przeprowadzono anonimową ankietę, aby sprawdzić, jak bardzo badani lubią eksperymentatora.
Czy skuteczność strategii Franklina, na pierwszy rzut oka sprawiająca wrażenie nielogicznej, została w ten sposób potwierdzona? Tak. Jecker i Landy odkryli, że ci, których poproszono o przysługę oceniali eksperymentatora wyżej niż osoby, których nie poproszono o zwrot pieniędzy.
Dlaczego? Z innych badań wiemy, że ludzie mają silną motywację do modyfikowania swoich postaw w sposób zgodny z wcześniejszymi zachowaniami. Kiedy oponent Franklina wyświadczał przysługę osobie, której nie darzył sympatią, prawdopodobnie musiał pomyśleć: „Dlaczego zmieniam swoje postępowanie, aby pomóc komuś, kogo nawet nie lubię? Być może ten Franklin wcale nie jest taki zły? Jak się nad tym głębiej zastanowić, być może nawet posiada jakieś pozytywne cechy …”
Strategia Franklina sprawdza się w zarządzaniu relacjami w wielu różnych środowiskach. Na przykład często potrzebujemy pomocy ze strony współpracownika, sąsiada lub kolegi, który z jakiegoś powodu nie postrzega nas w zbyt korzystnym świetle. Możemy mieć pewne opory przed poproszeniem o przysługę, obawiając się, że ta osoba będzie nam jeszcze bardziej niechętna. Mamy więc skłonność do odwlekania prośby, co może opóźnić wykonanie bardzo ważnego zadania. Wyniki opisanego eksperymentu świadczą o tym, że takie wahanie jest nieuzasadnione.
W przypadku pewnych, naprawdę niemiłych dla nas osób proszenie o przysługę może wydawać się bardzo ryzykowne. Weź jednak pod uwagę, że jeśli twoje relacje z takim człowiekiem są zupełnie bezowocne, to najgorszą rzeczą, jaka może cię spotkać, jest dalszy brak porozumienia z nim. Warto więc spróbować zmienić tę sytuację. Nie masz przecież nic do stracenia.

Pozwól ,że się przedstawię: Jestem chorobą, jestem UZALEŻNIENIEM*. Chorobą podstępną, przebiegłą i groźną. To właśnie ja. Zabijam miliony i bardzo jestem z tego zadowolona. Lubię działać z zaskoczenia. Lubię udawać, że jestem przyjaciółką i kochanką. Czyż nie przynosiłam Ci ulgi? Nie sprawiałam przyjemności? Przyznaj, że byłam ratunkiem na samotność i zawsze przychodziłam w sukurs, gdy odechciewało Ci się żyć. Lubię, kiedy cierpisz. Lubię zmuszać Cię do płaczu. Ale najbardziej lubię sprawiać, że nie czujesz już kompletnie nic, nawet cierpienia. Wtedy tryumfuję. Ja, Twoja choroba zawsze będę przy Tobie. Razem możemy zniszczyć wszystko co najlepsze w Twoim życiu. Nigdy nie zniknę. Jestem taka jak zawsze, a nawet z czasem mogę stać się gorsza. Jeśli tylko egzystujesz, ja żyję. Jeżeli Ty żyjesz, ja tylko egzystuję. Ale jestem przy Tobie zawsze … i dotąd, dopóki znów się nie spotkamy.

PAMIĘTAJ ZAWSZE O MNIE.
POZDRAWIAM
TWOJA CHOROBA.

*znalezione na forum dla uzależnionych, w miejsce słowa „UZALEŻNIENIE” można wstawić co innego:
jestem ZABURZENIEM KOMPULSYWNYM
jestem NERWICĄ
jestem DEPRESJĄ
itd

Oczyść swój umysł
Bądź nieforemny, bezkształtny
jak woda
Jeśli wlejesz wodę do kubka
stanie się kubkiem
Wlewasz ją do butelki – staje się butelką
Wlejesz ją do dzbanka – stanie się dzbankiem
Woda może płynąć, ale też niszczyć.
Bądź wodą, mój przyjacielu.

Bruce Lee

Tagi:

Wychowani na filmach, w których każda z postaci jest jednoznacznie dobra albo jednoznacznie zła mamy zaburzony obraz świata, społeczeństwa i przede wszystkim samych siebie. Gdy do tego dojdzie niewłaściwie rozumiana religia … czujemy się winni nawet za swoje własne myśli. Ten trochę kontrowersyjny tekst znaleziony w książce „Hardcore zen” Brada Warnera pozwala spojrzeć na kwestie dobra i zła z punktu widzenia natury ludzkiej w świetle relacji społecznych.

Przez cały dzień – i każdego dnia – tłumimy najróżniejsze myśli i potrzeby, które pojawiają się w naszej głowie. Musimy tak robić – wymaga tego funkcjonowanie w społeczeństwie. Wszyscy mamy paskudne antyspołeczne ciągoty. Każdy z nas. Nie tylko naziści, al-Kaida czy znani przestępcy seksualni – czy ktokolwiek, kto w danym momencie jest w mediach potworem tygodnia. Wszyscy ci złoczyńcy to ty. I ja. Są oni każdą istotą ludzką na ziemi, bez wyjątków. Może nie odczuwasz tego rodzaju potrzeb, które według mediów są najgorsze (a w każdym razie wmawiasz sobie, że ich nie odczuwasz), ale masz inne, które są równie nieprzyjemne i obrzydliwe. Każdy człowiek tak ma. To część ludzkiej natury.

Życie w społeczeństwie uczy nas pomijać pewne aspekty powszechnej natury ludzkiej, ponieważ są one sprzeczne z utrzymaniem społeczeństwa. Wszyscy ludzie mają paskudne żądze, ale nie da się zbudować funkcjonującej społeczności, w której ludzie nagminnie zajmowaliby się gwałceniem kociąt, sztyletowaniem sprzedawców w sklepach i kradzieżą bielizny starszych pań. A gwałt, zabójstwo i kradzież to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Istnieją miliony pomniejszych potrzeb, które wszyscy odczuwamy, a które są równie, aczkolwiek w znacznie mniej oczywisty sposób, antyspołeczne – i te również musimy tłumić. Tyle tylko,że nie nazywamy większości z nich po prostu „nieakceptowalnymi” albo nawet zwyczajnie „antyspołecznymi”. Wynaleźliśmy dla nich znacznie lepszą etykietkę. Nazywamy je „niewłaściwymi”,„grzesznymi” lub „złymi”. To, co jest antyspołeczne, jest „niewłaściwe”, a to, co jest prospołeczne, jest „właściwe”. Tak naprawdę„właściwe” i „niewłaściwe” niekoniecznie w pełni pokrywa się z funkcjonującymi w społeczeństwie defnicjami dobra i zła – a na dodatek wśród różnych społeczeństw nawet nie ma zgody co dotych definicji!

Mnóstwo nauk religijnych wyrosło z autentycznego zrozumienia pewnych podstawowych rzeczy, które należy robić bądź też których trzeba unikać, aby utrzymać istnienie społeczności. Żydowski zakaz jedzenia wieprzowiny pojawił się zapewne po tym, jak ludzie umierali, jedząc zepsute mięso wieprzowe. (W tamtych czasach dokonanie myślowego połączenia między taką śmiercią a mięsem, które zostało zjedzone, oznaczało spore osiągnięcie intelektualne.) Ale następnie ludzie doszli do niepotrzebnego wniosku, że to oznacza, iż jedzenie wieprzowiny jest niezgodne z wolą Boga.

Wszystkie nasze kody religijne i społeczne pochodzą od ludzi, którzy dostrzegali związki między konkretnymi działaniami a ich efektami. Czasami ich wnioski były poprawne, ale czasem dramatycznie błędne. Niezależnie jednak od tego, czy były poprawne czy nie, przekazywano je z pokolenia na pokolenie i z czasem nabierały dodatkowego ciężaru psychologicznego i społecznego. Tysiące lat później założenie jednego człowieka, że istnieje związek między tym, co robił w zeszły czwartek, a jakimś szczęśliwym wydarzeniem w następnym tygodniu, stało się boskim prawem, którego nikomu nie wolno złamać, jeśli nie chce zostać potępiony na wieczność.

Każde społeczeństwo, w którym żyjemy, ma setki, tysiące, miliony takich praw, małych i dużych. Niektóre są tak niepozorne, że nawet ich nie zauważamy. Są to założenia wbudowane w samą materię języka. Mówimy raczej, że „pójdziemy do toalety”, niż że „zrobimy kupę”, ponieważ ta pierwsza forma wskazuje na naszą wiedzę, iż dobrzy członkowie społeczeństwa robią kupę w specjalnym miejscu nazwanym toaletą. Większość słów uważanych za wulgarne odnosi się do spraw, których społeczność woli nie zauważać albo przynajmniej traktować je jako całkowicie prywatne. Idziemy przez całe życie, automatycznie tłumiąc to, co według społeczeństwa jest „niewłaściwe” – czy to celowo, czy też mimowolnie. (..)

Większość tego wszystkiego tłumimy tak szybko i skutecznie, że nie ma to nawet czasu, żeby zagościć w naszym świadomym umyśle jako myśl lub idea.

Nie wolno pluć na podłogę. Nie wolno dłubać w nosie przy niani. Nie wolno bawić się siusiakiem przy ludziach. No i przede wszystkim nie wolno się bawić cudzym siusiakiem. Wszystkie te zachowania opatrzone są etykietką „niewłaściwe”.
Dlaczego?
Istnieją urazy, które tkwią w naszych głowach, odkąd mieliśmy trzy lata. Te zakopane głęboko sprawy są tak abstrakcyjne, że tak naprawdę niemal nie da się ich rozpoznać. Pomyśl o tym. Urazy, których doznałeś jako małe dziecko, były doświadczeniem kogoś, kto miał bardzo niewiele wspólnego z tym, kogo dzisiaj nazywasz „sobą”.  (..)

Ograniczenia, jakie sobie nakładamy, są ceną, którą płacimy za posiadanie cywilizacji. Cywilizacja nie byłaby w stanie bez tego istnieć. A jednak w naszym obecnym społeczeństwie dotarliśmy do punktu, w którym zaczynamy rozumieć, czym jest to zjawisko. I wcale nie jest to niebezpieczne rozluźnienie moralności, przed którym tak często się nas ostrzega. To, tak naprawdę, raczej przebudzenie ludzkiej społeczności do nowego rozumienia prawdziwej moralności: znacznie potężniejszej od każdej, którą da się utrzymać wyłącznie poprzez lęk przed Bogiem (w którego istnienie i tak większość z nas powątpiewa).

(..)

Musisz dostrzec, że „ja” zawiera mnóstwo rzeczy, które wydają ci się tak naprawdę obrzydliwe i okropne. Nie osiągniesz prawdziwej równowagi bez pogodzenia się z tym. Większość ludzi potrafi skutecznie stłumić te naprawdę okropne rzeczy przynajmniej w takim stopniu, że nie kieruje się nimi w działaniu, ale udawanie, że się nie ma takich potrzeb, nic tak naprawdę nie rozwiązuje na najgłębszym poziomie. Jest to zaprzeczanie rzeczywistości. (..)
Rozpoznanie swoich stłumionych żądz nie oznacza oczywiście, że człowiek musi się nimi kierować. Ale musi wiedzieć, że one istnieją. Udawanie, że tylko ludzie nienormalni mają pewne pragnienia, jest wyjątkowo niezdrowe i wybitnie niebezpieczne. Oto dlaczego: ktoś odkrywa, że marzy o tym, o czym według ogólnie przyjętych przekonań marzą wyłącznie ludzie chorzy i nienormalni. Zaczyna wierzyć, że tylko on odczuwa takie pragnienie, a w każdym razie, że odczuwa je mała grupka wybrańców, do której on należy. I ma pełne podstawy, żeby tak wierzyć, ponieważ społeczeństwo jako całość, składające się jako żywo z ludzi, którzy nie potrafą stawić czoła istnieniu swoich najgorszych żądz, utwierdza go coraz bardziej w tym przekonaniu. Nasz niezrównoważony przyjaciel zaczyna myśleć, że powinien działać zgodnie z tym wyjątkowym marzeniem po to, żeby wyrazić swoje wyjątkowe, „prawdziwe” ja. Wszyscy wierzymy, że potrzeby, które pojawiają się w naszych umysłach, są w jakiś sposób naszą „prawdziwą” osobowością, naszym „rzeczywistym” ja, i w związku z tym muszą zostać zadowolone po to, żebyśmy osiągnęli szczęście. Nasz szalony przyjaciel pozostaje w tej sprawie radośnie nieświadomy, ponieważ społeczeństwo uparcie zaprzecza, że takie marzenia nijak nie są wyjątkowe, są wręcz powszechne.
Każdy z nas jest Charlesem Mansonem, Saddamem Husseinem i Adolfem Hitlerem.
Kiedy ujawniają się nasze antyspołeczne potrzeby, mamy poczucie – ja przynajmniej tak miałem – że nie jesteśmy dobrymi ludźmi. Myślimy, że tylko udajemy dobrych, oszukując wszystkich dookoła, podczas gdy tak naprawdę marzymy o potwornościach. Ponieważ te okropne żądze są częścią naszego umysłu, uważamy, że muszą one być częścią „ja”, że tak naprawdę są „prawdziwym ja” i że to miłe, normalne „ja”, które zna społeczeństwo, jest tylko komedią. Ale tak naprawdę, naprawdę nie jest. Bynajmniej. Każdy i wszędzie ma takie same potrzeby jak my.

Najlepszymi wśród nas są ci, którzy widzą to jasno. Dobro można czynić tylko wtedy, kiedy się wie, czym jest zło i skąd pochodzi. Największym, najpaskudniejszym i najbardziej szkodliwym kłamstwem, które rozpowszechniają religie, jest to, że prawdziwie moralni ludzie nigdy nie mają niemoralnych myśli. Cóż to za niebezpieczna, szkodliwa bzdura. Wcale nie jest tak, że „dobry człowiek” ma tylko moralne myśli. Tyle tylko, że taki człowiek działa tylko w zgodzie z myślami moralnymi, a nie niemoralnymi. Pożądanie odczuwane w sercu nie jest tym samym czym cudzołóstwo. Tylko cudzołóstwo jest cudzołóstwem. Pożądanie w sercu jest czymś, czego nikt nie jest w stanie uniknąć. Ludzie, którzy udają, że nie mają nieczystych myśli, tak naprawdę usiłują zwalić winę na innych. Nasze pragnienia nie są prawdziwymi „nami”. Nawet nie są przybliżeniem. Nasze myśli też nie są prawdziwymi „nami”. Są po prostu energią elektryczną szalejącą w naszych mózgach.

Słońce jest gdzieś, lecz do nas za bardzo nie dociera …

Mamy za to uśmiech – niezawodny poprawiacz humoru!

Synergia często jest określana dziwnym równaniem 1+1 = 3. Oznacza ono, że dwie osoby, które ze sobą współpracują są w stanie osiągnąć więcej niż gdyby pracowały osobno.

Dla porównania kompromis określany jest równaniem 1+1 = 1,5. Współpraca oparta o kompromis sprawia, że obie strony na tym tracą.

Różnicę pomiędzy synergią a kompromisem można przedstawić również takim przykładem:
Dwie siostry kłóciły się o pomarańczę. Obie chciały wziąć ją dla siebie. Po długiej kłótni (bitwie w kisielu, wyrywaniu włosów, drapaniu pazurkami i innych przyjemnościach ;) ) zdecydowały się na kompromis i podzieliły tę pomarańczę na pół. Młodsza obrała swoją połówkę, wyrzuciła skórki i z zadowoleniem zjadła miąższ. Starsza wyrzuciła miąższ ze swojej połowy (ani trochę nie lubiła go jeść) a upragnione skórki wykorzystała do upieczenia pysznego ciasta.
Gdyby zamiast ze sobą walczyć, porozumiały się – młodsza siostra zjadłaby miąższ z całej pomarańczy, a starsza miałaby więcej skórek do swojego ciasta … Zamiast kompromisu byłaby synergia.

Zdecydowanie częściej walczymy ze sobą niż naprawdę współpracujemy. Szczególnie my – osoby wywodzące się z toksycznych domów, w których nie można było liczyć na zrozumienie. Każda relacja, każdy konflikt wydaje się być walką, w której jedna strona prędzej czy później zostanie ofiarą. Czasem zamiast dbać o swoje prawa i interesy poddajemy się by chociaż uniknąć bolesnej potyczki. Czasem, bojąc się bycia poszkodowanym w sporze – walczymy jak lwy. A to nie tak.

Wiara w to, że istnieje inne rozwiązanie, że w każdej sytuacji można osiągnąć satysfakcjonujące porozumienie dodaje skrzydeł. Pozwala wyjść z roli ofiary. Nie wymaga też tak wiele energii, gdy z całych sił walczymy „o swoje” niszcząc przy okazji relację.  Nie trzeba być ani katem ani ofiarą. Wystarczy być … sobą.

Wystarczy wiedzieć czego się chce, czego się oczekuje, jakie są nasze możliwości i wierząc w synergię podjąć inicjatywę.

Wymaga to jednak odrobiny wysiłku. Choćby do tego, żeby się zastanowić czego tak naprawdę chcemy :)

Nie można niestety liczyć na to, że osoba, z którą chcemy się porozumieć słyszała o synergii i wie jak działa. Dlatego to my sami musimy wyjść z inicjatywą i najpierw spróbować zrozumieć drugą stronę. Dowiedzieć się czego chce, czego oczekuje i jakie są jej możliwości. Kiedy to zostanie ustalone, można przedstawić własny punkt widzenia.

Znam tę zasadę od ponad roku, ale ciągle popełniam błędy – po prostu o niej zapominam … A to najsilniejsza, najbardziej dodająca poczucie bezpieczeństwa i własnej siły zasada jaką znam. Wiara w nią rozświetla nawet najczarniejsze scenariusze. Wierzę, że kierując się synergią można zdobyć wszelkie szczyty, nie tracąc przy okazji możliwości bezpiecznego powrotu w doliny :)

Pamiętaj o synergii! :)

Uwędziłam się dzisiaj przy ognisku :D – paliłam liście. Poczułam się w trakcie tego procederu jak najprawdziwsza czarownica :D

Słyszeliście kiedyś o prawie przyciągania? O „Sekrecie” ? „Poznając Sekret, dowiesz się, jak mieć wszystko, czego pragniesz i być, kim pragniesz.” – napisano we wstępie do książki. A w jej wnętrzu można przeczytać, że … wystarczy sobie wyobrazić to czego pragniemy, uwierzyć w to, że już to mamy i … odpuścić. Wszechświat wykona za nas całą robotę :D

Jest wielu ludzi, którzy uważają, że „Sekret” działa, a prawo przyciągania – tak jak prawo grawitacji – jest powszechne we Wszechświecie. Kto wie? Może może właśnie na tym polega sekret wielu wróżek, czarodziejek i czarownic? :)

No więc paląc dzisiaj ogromne ognisko wypowiadałam swe pragnienia, wyobrażałam sobie ich realizację i wierzyłam, że zostaną spełnione :D Wszak mając wyobraźnię i wiarę mam czarodziejską moc! Przy okazji wypowiedziałam parę „zaklęć” z Metty Bhavany, więc jeśli przytrafi Ci się w najbliższym czasie coś miłego to pewnie dzięki mojej ogromnej czarodziejskiej mocy ;)

Gdyby ktoś miał ochotę trochę poczarować w ten sposób – polecam! Zabawa jest świetna! Wszystkiego dobrego!


Kilka wieków temu, kilku mnichów siedziało sobie w jaskini w jakiejś dżungli gdzieś w Azji medytując nad bezwarunkową miłością. Był tam opat, jego brat, jego najlepszy przyjaciel. Czwarty był największym wrogiem opata – nie znosili się nawzajem. Piątym mnichem w grupie był bardzo stary mnich, tak zaawansowany wiekowo, że spodziewano się, że umrze lada moment. Szósty mnich był chory – tak bardzo chorował, że też mógł umrzeć w każdym momencie. A ostatnim, siódmym, był bezużyteczny mnich. Zawsze chrapał podczas medytacji, nie potrafił zapamiętać słów sutr, a nawet kiedy pamiętał – śpiewał je fałszując. Nie był w stanie nawet właściwie dbać o swój strój. Ale inni tolerowali go i dziękowali mu za to, że uczy ich cierpliwości.
Pewnego dnia gang bandytów odkrył jaskinię. Była w tak odległym miejscu, tak świetnie ukryta, że postanowili przejąć ją na swoją własną kryjówkę.  Zdecydowali więc zabić wszystkich mnichów. Na szczęście opat był bardzo przekonującym mówcą. Udało mu się – nie pytajcie mnie jak – przekonać gang, by pozwolili mnichom odejść – wszystkim oprócz jednego, który zostanie zabity jako ostrzeżenie dla innych mnichów, by nie zdradzili nikomu lokalizacji jaskini. To było wszystko co opat mógł zrobić.
Zostawiono go samego na kilka minut by mógł podjąć tą straszną decyzję kto powinien zostać poświęcony by inni mogli odejść wolni.
Kiedy opowiadam tę historię jakiejś publiczności, robię tutaj przerwę, by zapytać słuchaczy „No więc, jak myślicie, kogo wybierze opat?” tego rodzaju pytania powstrzymują niektórych słuchaczy przed zaśnięciem, i budzą tych, którzy już zdążyli zasnąć. Przypominam im, że był tam opat, jego brat, najlepszy przyjaciel, wróg, mnich-staruszek, bardzo chory mnich (obaj bliscy śmierci) i bezużyteczny mnich. Jak myślicie kogo wybierze?
Niektórzy z nich sugerują wroga. „Nie” mówię.
„Brata?”
„Pudło”
Bezużyteczny mnich jest często wymieniany – ale jesteśmy niemiłosierni! Kiedy sytuacja już mnie bawi, ujawniam odpowiedz: opat nie był w stanie wybrać.
Jego miłość do brata była dokładnie taka sama, ani większa ani mniejsza niż jego miłość do najlepszego przyjaciela – a ta była dokładnie taka sama jak miłość do jego wroga, do starego mnicha, do chorego mnicha i nawet do drogiego bezużytecznego mnicha. Opat doskonale znał znaczenie bezwarunkowej miłości. Do każdego ze swoich mnichów mówił: „drzwi mojego serca będą zawsze dla ciebie otwarte – niezależnie od tego co zrobisz, niezależnie od tego kim jesteś.”
Drzwi do serca opata były szeroko otwarte dla wszystkich, z bezwarunkową, nie-dyskryminującą, swobodnie płynącą miłością. A najbardziej wzruszające było to, że kochał innych dokładnie tak samo jak kochał siebie. To dlatego nie potrafił wybrać pomiędzy sobą a innymi.

Przypominam moim słuchaczom, że w Biblii napisano „kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. Nie bardziej niż siebie i nie mniej niż siebie, ale tak samo jak samego siebie. Znaczy to, że należy traktować innych tak jak samego siebie, i samego siebie tak jak innych.
Dlaczego tak jest, że większość moich słuchaczy pomyślała, że opat wybierze samego siebie na tę ofiarę? Dlaczego tak jest, w naszej kulturze, że zawsze poświęcamy samych siebie dla innych i utrzymuje się, że to jest dobre? Dlaczego jest tak, że jesteśmy bardziej wymagający, krytyczni i chętniej karzemy samych siebie niż kogokolwiek innego? Istnieje tylko jeden powód: nie nauczyliśmy się jeszcze jak kochać samych siebie.
Jeśli sprawia Ci trudność powiedzenie komuś „drzwi mojego serca są dla Ciebie zawsze otwarte, niezależnie od tego co zrobisz”, to ta trudność jest drobnostką w porównaniu z trudnością, której stawiasz czoła by powiedzieć samemu sobie „Hej ja. Jedyna osobo, z którą jestem tak blisko od tak dawna jak tylko sięgam pamięcią. Ja sam(a). Drzwi mojego serca są otwarte również dla mnie. Dla całej(całego) mnie niezależnie od tego co wcześniej zrobiłam(em). Zapraszam.”
To jest to, co mam na myśli mówiąc o miłości do samego siebie: wybaczenie. To uwolnienie się z więzów poczucia winy; to zawarcie pokoju z samym sobą. I jeśli znajdziesz w sobie odwagę by wypowiedzieć te słowa samemu sobie, szczerze, intymnie w swoim własnym świecie wtedy wzniesiesz się, by spotkać idealną miłość. Pewnego dnia, wszyscy musimy powiedzieć do siebie te słowa, lub podobne, z całkowitą szczerością, bez udawania. Gdy to zrobimy, będzie tak jakby jakaś część nas samych, która była odrzucana, która była gdzieś daleko w zimnie przez tak długi czas, wróciła do domu. Czujemy się zjednoczeni, spójni, i uprawnieni do tego by być szczęśliwymi. Tylko wtedy kiedy kochamy samych siebie w taki sposób, wiemy co to znaczy naprawdę kochać innych, nie mniej ani nie więcej.
I proszę pamiętaj, nie musisz być idealny, bez win, żeby dać sobie taką miłość. Jeśli czekasz na doskonałość, ona nigdy nie nadejdzie. Musimy otworzyć nasze serca dla samych siebie, niezależnie od tego co zrobiliśmy. Od tego momentu wewnątrz jesteśmy doskonali.

Ajahn Brahm w książce „Who Ordered This Truckload of Dung”

Zobacz również:
Metta Bhavana
Pożerający gniew demon
Dołowy wyprostowywacz


psychoterapeuta - osoba posiadająca certyfikat szkoły psychoterapii lub będąca w trakcie jej zdobywania. Szkolenia PTP czy SN PTP mogą podjąć tylko osoby, które mają wykształcenie psychologiczne czy lekarskie albo od min. 5 lat pracują w ośrodkach zajmujących się psychoterapią.
 
Psycholog czy psychiatra bez szkolenia psychoterapeutycznego nie ma wystarczajacych umiejętności, żeby prowadzić psychoterapię.
 
Specjalista psychoterapii uzależnień i współuzależnienia to osoba, która skończyła wyższe studia (wystarczy pedagogika czy filozofia), oraz szkolenie PARPA - uważajcie w ośrodkach leczenia uzależnień.

Chomik

Statystyki

  • 507 985 odsłon od 11 grudnia 2009

"Pracuj tylko w kręgu wpływu. Podejmuj zobowiązania i wywiązuj się z nich. Bądź latarnią, nie sędzią. Bądź wzorem, nie krytykiem. Bądź częścią rozwiązania, nie częścią problemu.

"Wypróbuj tę zasadę w małżeństwie, w rodzinie, w pracy. Nie dyskutuj nad słabościami innych. Nie dyskutuj nad własnymi. Jeśli popełnisz błąd, dostrzeż go jak najszybciej, napraw, wyciągnij z niego naukę. Nie popadaj w obwiniający, oskarżający nastrój. Pracuj nad tym, nad czym masz kontrolę. Pracuj nad sobą. Nad być."
Stephen Covey

Wystarczy kliknąć

Pajacyk

Twój e-mail