Ryby mają głos!

Posts Tagged ‘DDA

5 prawd

Posted on: 2012-05-21

1. Dopóki się rozwijam, strach zawsze będzie mi towarzyszył.
2. Jest tylko jeden sposób na pozbycie się lęku przed zrobieniem czegoś – iść i to zrobić.
3. Tylko wtedy polubię siebie, kiedy ruszę się… i to zrobię
4. Nie tylko ja odczuwam strach, kiedy wkraczam na nowy teren, każdy go odczuwa.
5. Przedzieranie się przez barierę strachu jest mniej przerażające niż życie w ciągłym lęku, płynącym z bezradności

z książki „Nie bój się bać” Susan Jeffers

Tagi: ,

W książce „Przemoc, uraz psychiczny i powrót do równowagi” Judith Lewis Herman można przeczytać m.in. :
Renee, czterdziestoletnia rozwódka, zgłosiła się na leczenie, kiedy po dwudziestu latach wreszcie uciekła od męża, który notorycznie maltretował ją w obecności dzieci. W trakcie terapii była w stanie odżałować rozpad małżeństwa, ale wpadła w głęboką depresję, uświadomiwszy sobie, jaki wpływ miały lata przemocy na jej dorastających synów. Chłopcy sami stali się agresywni i otwarcie odmawiali jej posłuszeństwa. Pacjentka nie mogła nic im narzucić, gdyż czuła,że zasługuje na ich pogardę. Uważała, że nie sprawdziła się w roli matki i teraz jest już za późno, by odrobić straty. Terapeutka przyznała, że Renee miała powody do poczucia winy i wstydu. Zauważyła jednak, że pozwalanie synom na złe zachowanie wyrządzi im jeszcze większą krzywdę. Jeśli Renee rzeczywiście chciała naprawić swój błąd, nie miała prawa spisywać na straty ani ich, ani siebie. Musiała nauczyć się, jak nie stosując przemocy, egzekwować od nich szacunek i posłuszeństwo. Zgodziła się zapisać na kurs dla rodziców, aby w ten sposób spróbować wynagrodzić synom poniesione przez nich straty.

W tym wypadku nie wystarczyło udowodnić pacjentce, że sama była ofiarą i że to męża należało winić za całe zło. Dopóki postrzegała siebie wyłącznie jako ofiarę, czuła się zbyt bezradna, aby zapanować nad sytuacją. Przyjęcie odpowiedzialności za synów umożliwiło jej uzyskanie poczucia siły i kontroli. Pragnienie zadośćuczynienia pozwoliło Renee na odzyskanie rodzicielskiego autorytetu.

Zastanawiałam się czy w Polsce również są organizowane kursy dla rodziców. Dzisiaj trafiłam na ten poznański ośrodek – sądząc po kwalifikacjach kadry (nie są to „specjaliści psychoterapii uzależnień”, którzy udają, że są prawdziwymi psychoterapeutami) warto spróbować.

Więcej informacji znajdziecie tutaj: Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie w Poznaniu

Kiedyś pisałam o eksperymencie więziennym profesora Zimbardo. W skrócie – stworzono eksperymentalne więzienie, zarówno „więźniowie” jak i „strażnicy” zostali wybrani wśród ochotników, zakwalifikowano ich na podstawie testów psychologicznych, byli całkowicie zdrowi psychicznie, nie mieli syndromów DDA/DDD, nerwicy, depresji itp itd. I co? Eksperyment miał trwać dwa tygodnie, zakończono go po zaledwie 6 dniach. A to i tak było już za późno. Ponad połowa „więźniów” została zwolniona do domu dużo wcześniej, bo załamała się psychicznie.

Piszę o tym, bo szukałam w psychoterapii i w duchowości siły, która pomogłaby mi się uporać z trudną sytuacją. Chciałam zmienić siebie, uzdrowić siebie i dzięki temu być kobietą z żelaza, której nie wzruszają trudności i problemy. Wiem, że nie ja jedna dążyłam do takiego rezultatu.

Czytam właśnie książkę Judith Lewis Herman „Przemoc, uraz psychiczny i powrót do równowagi”.
Rok po zakończeniu drugiej wojny światowej dwóch amerykańskich psychiatrów, J.W. Appel i G.W. Beebe, stwierdziło, że 200-240 dni na froncie wystarczy, aby załamać nawet najsilniejszego żołnierza: „Nie istnieje coś takiego, jak przyzwyczajenie do >>warunków frontowych<<. Każda chwila pobytu na polu bitwy powoduje tak wielkie napięcie, że żołnierze załamują się proporcjonalnie do wielkości niebezpieczeństwa i czasu jego trwania. W trakcie działań wojennych szkody psychiczne są równie nieuniknione, jak rany od kul i odłamków.”
Co ważne, autorka książki podkreśla podobieństwa „między ofiarą gwałtu a weteranem wojennym, między maltretowaną kobietą a więźniem politycznym, między człowiekiem więzionym w wielkim obozie koncentracyjnym, stworzonym przez tyranów rządzących narodami, a ofiarą małego, tajnego obozu koncentracyjnego, założonego przez domowego despotę”.

„Straszne przejścia zawsze powodują psychiczny uraz.”

Innymi słowy – jeśli jesteście w trudnej sytuacji – jakiejkolwiek – nie liczcie na to, że przestanie ona na Was oddziaływać jeśli będziecie silniejsi psychicznie, bardziej wysportowani, bardziej rozwinięci duchowo i co tam tylko przyjdzie Wam do głowy. Najpierw trzeba zmienić sytuację zewnętrzną (zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa), dopiero później zmieniać siebie.

Ogromnie się cieszę, kiedy ktoś jest zadowolony ze swojej terapii. Jest tak niewielu dobrych psychoterapeutów, że uważam, że warto zwracać uwagę na tych rzetelnych i sprawdzonych. Na poniższy tekst trafiłam, bo opublikowała go zachwycona pacjentka.

Autorką poniższego artykułu jest Ewa Majerczyk – Papiorek, psychoterapeutka pracująca we Wrocławiu. Sprawdziłam – pani Ewa jest psychologiem, skończyła profesjonalną szkołę psychoterapii, zdobyła również certyfikat specjalisty psychoterapii uzależnień – kwalifikacje do prowadzenia terapii DDA: doskonałe! :) A jeśli dodać do tego rekomendację pacjentki – to aż się prosi, żeby tę panią polecić. No więc polecam. :) Tym bardziej, że tekst zrobił na mnie duże wrażenie. Warto go przeczytać nie tylko PRZED terapią.

 

CZY WARTO PODJĄĆ TERAPIĘ DDA?

i tak i nie.

Myślę, że nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. W gazetach, książkach, Internecie czy telewizji pojawia się wiele informacji o tym, kim są i jakie cechy mogą mieć Dorosłe Dzieci Alkoholików (DDA). Być może rozpoznajesz je jako swoje i jesteś świadomy tego, że pochodzisz lub żyjesz w rodzinie z rodzicem uzależnionym od alkoholu. Być może zastanawiasz się, czy „problem DDA” dotyczy Ciebie, czy warto skorzystać z terapii grupowej lub indywidualnej…

po pierwsze: jesteś DDA…

Jesteś osobą niepowtarzalną, jedyną w swoim rodzaju i nikt inny, nawet brat czy siostra, z którą się wychowywałeś nie przeżył dzieciństwa, smutnych i radosnych zdarzeń tak samo jak Ty. Jeżeli jednak pochodzisz z rodziny, gdzie jeden lub oboje rodziców uzależnieni są od alkoholu, wiele Twoich doświadczeń może być podobnych do przeżyć innych DDA. Prawdopodobnie niektóre wydarzenia przeżywałeś dotkliwiej, inne mniej i zestaw cech charakterystycznych dla DDA może pozwolić Ci jedynie zamknąć w pewne ogólne ramy Twoje różne doświadczenia i uczucia, ale nie opisze ich idealnie.

po drugie: jak żyjesz…

To, czy terapia DDA jest dla Ciebie, zależy od wielu czynników. Ważne jest to, jak przeżywasz swoje życie i czy napotykasz problemy, z którymi nie możesz sobie poradzić. Kłopoty i trudności są wpisane w życie każdego człowieka i nie tylko DDA ich doświadcza, żadna terapia tego nie zmieni. Jednak, możesz też mieć poczucie, że pomimo Twoich starań wciąż powtarzasz stare problemy, one Cię przerastają i utrudniają życie. Ogromne znaczenie ma to, czy przeżywasz swoje życie jako radosne czy jako mało satysfakcjonujące, czy doświadczasz pełnej gamy uczuć, czy dominuje tylko kilka i to tych smutnych. Jeżeli tak jest, warto pomyśleć o terapii. Jeżeli jednak czujesz, że Twoje życie jest dobre takie, jakie jest, nie chcesz niczego w nim zmieniać a ludzie, którym ufasz są tego samego zdania – to prawdopodobnie nie ma też potrzeby podjęcia takiej terapii.

po trzecie: terapia DDA – trudna decyzja…

Podejmując decyzję o terapii DDA możesz przeżywać wiele rozterek i różnych uczuć. Możesz obawiać się przeżywania trudnych uczuć związanych ze swoją przeszłością. Nic dziwnego, że tak czujesz, jest to naturalny lęk przed nieznanym. Możesz też doświadczać poczucia wstydu na myśl o mówieniu przed drugą osobą czy grupą o swoich przeżyciach. Zastanów się, jak często w swojej rodzinie mogłeś mówić o tym, co czujesz i przeżywasz. Prawdopodobnie nie miałeś wielu takich doświadczeń. Teraz wstyd może Ci przeszkadzać w zdrowieniu. Rodziny, z których pochodzą DDA, często są bardzo zamknięte na ludzi z zewnątrz. Rodzina najczęściej udaje, że wszystko jest w porządku i ukrywając uzależnienie osoby, nie przyjmuje pomocy innych osób. W terapii DDA ważnym elementem jest przekroczenie wstydu i zwrócenie się do ludzi (oczywiście ważny jest wybór osoby, której chcesz i możesz zaufać).
Trudnością w podjęciu terapii może też być zaprzeczanie swoim uczuciom i uzależnieniu rodzica lub rodziców. Trwanie w przekonaniu (pomimo faktów), że rodzic był uzależniony, pozwala Ci tkwić i działać w dysfunkcjonalnych zasadach Twojej rodziny. Reguła: „nie mów, nie ufaj, nie czuj” – doskonale chroniła całą rodzinę przed zmianą i zdrowieniem. Pomimo trudności, jakie to niesie ze sobą, warto, żebyś zastanowił się czy Twój rodzic jest uzależniony, jaki to na Ciebie miało wpływ i jaki Ty masz stosunek do alkoholu. Postaraj się to zrobić dla siebie, zgadzając się na uczucia, które możesz poczuć.
Niektóre osoby podejmujące terapię przeżywają poczucie winy, że mówią o swoich rodzicach coś, czego „oni sobie nie życzą”, czy że mówią o nich „źle”. Warto powiedzieć o tym terapeucie. To też ważny kawałek Ciebie.
Możesz też bać się przywiązania do terapeuty czy do grupy terapeutycznej. Być może nie czujesz się bezpiecznie w bliskich związkach i to jest uczucie, które często przeżywasz. Tym trudniej może Ci być zdecydować się na terapię, ale czy to nie jest jeden z powodów, dla których chcesz ją podjąć?

po czwarte: przeciwwskazania…

Zanim podejmiesz terapię sprawdź, czy w Twoim życiu nie dzieje się właśnie coś bardzo ważnego, co nie ma bezpośredniego związku z Twoim głównym problemem DDA, np. ślub (własny), ciąża, narodziny dziecka, nagła i ciężka choroba kogoś bliskiego. W takiej sytuacji nie musisz rezygnować z kontaktu z terapeutą, ale zajmij się najpierw bardziej tym, co Ci właśnie przynosi życie. Twoja przeszłość już się wydarzyła a teraźniejszość dzieje się teraz. Jeżeli terapia DDA nie jest bezwzględnie potrzebna to skorzystaj raczej ze wsparcia terapeuty. Terapia DDA jest związana z odkrywaniem różnych, często trudnych uczuć. Ważne więc, abyś zadbał o właściwy czas i miejsce dla siebie na terapię i na czas ważnych i trudnych wydarzeń nie dokładał sobie przeżyć.
Warto dodać, że podstawowym warunkiem podjęcia terapii DDA przez osoby uzależnione, jest ukończenie najpierw terapii uzależnienia oraz minimum dwuletni okres trzeźwości.

po piąte: co daje terapia DDA…

Terapia DDA poprzez poszukiwanie, odkrywanie i nazywanie przeżyć, uczuć i wspomnień z przeszłości może być dla Ciebie trudnym doświadczeniem. Dotykanie bolesnych spraw często wiąże się z uczuciami, o których udało Ci się zapomnieć i których wolałeś nie pamiętać. Ale doświadczanie siebie niesie też dużo radości. Dobrze jest o tym wiedzieć. Pomimo trudności przyglądanie się swojej teraźniejszości i przeszłości pomoże Ci zrozumieć Twoje zachowanie i Twoje uczucia dzisiaj. Znając swoje ograniczenia i mocne strony, możesz poczuć się pewniej ze swoimi wyborami. Rozumiejąc siebie możesz lepiej decydować w różnych sytuacjach, wiesz, co wpływa na Twoje decyzje i jakie masz możliwości wyboru. Na co masz wpływ, a na co po prostu nie masz. W pracy z terapeutą (w grupie, czy terapii indywidualnej) możesz bezpiecznie przeżyć wszystkie uczucia, jakich nie wolno Ci było doświadczać w przeszłości i których być może boisz się teraz. Możesz też bezpiecznie sprawdzić, jakie Twoje przekonania o świecie i sobie samym związane są z życiem w rodzinie alkoholowej.
Jednak terapia nie polega na udzielaniu rad. Nikt nie może dać Ci „przepisu na życie”, ponieważ taka uniwersalna recepta nie istnieje. Twoje życie jest niepowtarzalne, tak jak Ty sam i tylko Ty masz na nie przepis, w terapii możesz go jedynie odkrywać.

po szóste: na zakończenie…

Terapia nie zastąpi życia, nie sprawi, że przestaniesz napotykać trudności w życiu codziennym. Nie sprawi też, że „amputujesz” sobie trudne uczucia, czy wspomnienia. Możesz jednak lepiej rozumieć siebie i czerpać z życia więcej radości, czego Ci gorąco życzę.

źródło: http://psychotekst.com/artykuly.php?nr=130

„To nie Twoja wina” usłyszałam ostatnio od swojej cioci, „niektórzy mężczyźni po prostu tacy są” – dodała. Te słowa podziałały na mnie piorunująco. Uzdrawiająco! Kilka razy zostałam, nazwijmy to …,  źle potraktowana przez różnych mężczyzn, długo nie potrafiłam sobie z tym poradzić, byłam wręcz przerażona – gdy jednego z nich zapytałam dlaczego to zrobił odpowiedział, że „nie potrafił się powstrzymać”.  Jak radzić sobie z takimi sytuacjami, jeśli panowie „nie są w stanie się powstrzymać” a jednocześnie, nawet w stanie upojenia alkoholowego, są dziesięć razy silniejsi niż ja? Byłam przerażona.

Na domiar złego przyjaciółka (czy raczej „przyjaciółka”) stwierdziła, że jej w ten sposób mężczyźni nie traktują, więc to ze mną coś jest nie tak. Terapeutka „nr 1” robiła mi wyrzuty, że doprowadziłam do jednej z takich sytuacji – wygłupiałyśmy się z koleżanką i wtedy kilku pijanych mężczyzn do nas podeszło. Mówiła, że to nieodpowiedzialne, żeby o pierwszej w nocy, w centrum miasta się wygłupiać  … Cóż, swój błąd zauważyłam już „trochę” wcześniej … Terapeuta „nr 2” zachowanie jednego z tych mężczyzn wytłumaczył mi słowami „widocznie była to dla niego zabawa w ‚gonić króliczka, złapać króliczka'” – dla wyjaśnienia dodam, że chodziło o przejażdżkę rowerową – a później kazał mi sporządzić listę przyczyn, które spowodowały, że mężczyźni potraktowali mnie w taki a nie inny sposób.  Kiedy po tygodniu przyniosłam mu w odpowiedzi artykuł Wojciecha Eichelbergera o tym na co narażone są samotne kobiety, nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa. Po mojej sugestii, że może zamiast przyczynami tych zdarzeń lepiej byłoby się zająć moimi uczuciami, bo z tym przecież do niego przyszłam – zaczął w sposób wręcz okrutny nawiązywać do mojego dzieciństwa. Kolejny terapeuta po prostu mnie wysłuchał i właściwie nie powiedział nic, co pomogłoby mi spojrzeć na daną sytuację z innej perspektywy.  Ostatnia terapeutka opowiedziała mi o wiktymologii – „jest to nauka”, mówiła, „która pomaga analizować DLACZEGO dana ofiara naraziła się na niebezpieczeństwo” – spodobało mi się nawet takie podejście, nie powiedziała wprost, że powinnam skupić się przyczynach tych zdarzeń, ale pozostawiła mi taką możliwość. Dzięki takiemu spojrzeniu, poczułam się bezpieczniejsza – „mogę wyciągnąć wnioski i w ten sposób zabezpieczyć się na przyszłość” – pomyślałam. Choć i tę marną pociechę odebrała mi ta sama terapeutka mówiąc, że „jeśli nie przepracuję sobie relacji z ojcem, będę nadal narażona na takie męskie zachowania” …

Dlaczego żaden z terapeutów nie powiedział mi tego, co powiedziała mi moja ciocia? Dlaczego nikt nie powiedział „To nie Twoja wina, że niektórzy mężczyźni nie są w stanie nad sobą panować”? Dlaczego nikt nie powiedział „byłaś dzielna, w każdej z tych sytuacji się obroniłaś, sama lub z pomocą innych powstrzymałaś ich przed zrobieniem Ci ogromnej krzywdy”? Świat nie jest cudownym miejscem, w którym wszyscy są wspaniali i tylko wtedy kiedy my popełniamy błąd stajemy się jego „beneficjentami”. Czasem płacimy za cudze błędy. NIC nie usprawiedliwia przemocy – jakiejkolwiek.  Jeśli ktoś, kiedykolwiek zaatakował Cię czy Cię skrzywdził – słowem, gestem, czynem – PAMIĘTAJ! TO NIE TWOJA WINA! Dopiero później zastanów się jak w przyszłości można by uniknąć takich sytuacji …

 


Kilka wieków temu, kilku mnichów siedziało sobie w jaskini w jakiejś dżungli gdzieś w Azji medytując nad bezwarunkową miłością. Był tam opat, jego brat, jego najlepszy przyjaciel. Czwarty był największym wrogiem opata – nie znosili się nawzajem. Piątym mnichem w grupie był bardzo stary mnich, tak zaawansowany wiekowo, że spodziewano się, że umrze lada moment. Szósty mnich był chory – tak bardzo chorował, że też mógł umrzeć w każdym momencie. A ostatnim, siódmym, był bezużyteczny mnich. Zawsze chrapał podczas medytacji, nie potrafił zapamiętać słów sutr, a nawet kiedy pamiętał – śpiewał je fałszując. Nie był w stanie nawet właściwie dbać o swój strój. Ale inni tolerowali go i dziękowali mu za to, że uczy ich cierpliwości.
Pewnego dnia gang bandytów odkrył jaskinię. Była w tak odległym miejscu, tak świetnie ukryta, że postanowili przejąć ją na swoją własną kryjówkę.  Zdecydowali więc zabić wszystkich mnichów. Na szczęście opat był bardzo przekonującym mówcą. Udało mu się – nie pytajcie mnie jak – przekonać gang, by pozwolili mnichom odejść – wszystkim oprócz jednego, który zostanie zabity jako ostrzeżenie dla innych mnichów, by nie zdradzili nikomu lokalizacji jaskini. To było wszystko co opat mógł zrobić.
Zostawiono go samego na kilka minut by mógł podjąć tą straszną decyzję kto powinien zostać poświęcony by inni mogli odejść wolni.
Kiedy opowiadam tę historię jakiejś publiczności, robię tutaj przerwę, by zapytać słuchaczy „No więc, jak myślicie, kogo wybierze opat?” tego rodzaju pytania powstrzymują niektórych słuchaczy przed zaśnięciem, i budzą tych, którzy już zdążyli zasnąć. Przypominam im, że był tam opat, jego brat, najlepszy przyjaciel, wróg, mnich-staruszek, bardzo chory mnich (obaj bliscy śmierci) i bezużyteczny mnich. Jak myślicie kogo wybierze?
Niektórzy z nich sugerują wroga. „Nie” mówię.
„Brata?”
„Pudło”
Bezużyteczny mnich jest często wymieniany – ale jesteśmy niemiłosierni! Kiedy sytuacja już mnie bawi, ujawniam odpowiedz: opat nie był w stanie wybrać.
Jego miłość do brata była dokładnie taka sama, ani większa ani mniejsza niż jego miłość do najlepszego przyjaciela – a ta była dokładnie taka sama jak miłość do jego wroga, do starego mnicha, do chorego mnicha i nawet do drogiego bezużytecznego mnicha. Opat doskonale znał znaczenie bezwarunkowej miłości. Do każdego ze swoich mnichów mówił: „drzwi mojego serca będą zawsze dla ciebie otwarte – niezależnie od tego co zrobisz, niezależnie od tego kim jesteś.”
Drzwi do serca opata były szeroko otwarte dla wszystkich, z bezwarunkową, nie-dyskryminującą, swobodnie płynącą miłością. A najbardziej wzruszające było to, że kochał innych dokładnie tak samo jak kochał siebie. To dlatego nie potrafił wybrać pomiędzy sobą a innymi.

Przypominam moim słuchaczom, że w Biblii napisano „kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. Nie bardziej niż siebie i nie mniej niż siebie, ale tak samo jak samego siebie. Znaczy to, że należy traktować innych tak jak samego siebie, i samego siebie tak jak innych.
Dlaczego tak jest, że większość moich słuchaczy pomyślała, że opat wybierze samego siebie na tę ofiarę? Dlaczego tak jest, w naszej kulturze, że zawsze poświęcamy samych siebie dla innych i utrzymuje się, że to jest dobre? Dlaczego jest tak, że jesteśmy bardziej wymagający, krytyczni i chętniej karzemy samych siebie niż kogokolwiek innego? Istnieje tylko jeden powód: nie nauczyliśmy się jeszcze jak kochać samych siebie.
Jeśli sprawia Ci trudność powiedzenie komuś „drzwi mojego serca są dla Ciebie zawsze otwarte, niezależnie od tego co zrobisz”, to ta trudność jest drobnostką w porównaniu z trudnością, której stawiasz czoła by powiedzieć samemu sobie „Hej ja. Jedyna osobo, z którą jestem tak blisko od tak dawna jak tylko sięgam pamięcią. Ja sam(a). Drzwi mojego serca są otwarte również dla mnie. Dla całej(całego) mnie niezależnie od tego co wcześniej zrobiłam(em). Zapraszam.”
To jest to, co mam na myśli mówiąc o miłości do samego siebie: wybaczenie. To uwolnienie się z więzów poczucia winy; to zawarcie pokoju z samym sobą. I jeśli znajdziesz w sobie odwagę by wypowiedzieć te słowa samemu sobie, szczerze, intymnie w swoim własnym świecie wtedy wzniesiesz się, by spotkać idealną miłość. Pewnego dnia, wszyscy musimy powiedzieć do siebie te słowa, lub podobne, z całkowitą szczerością, bez udawania. Gdy to zrobimy, będzie tak jakby jakaś część nas samych, która była odrzucana, która była gdzieś daleko w zimnie przez tak długi czas, wróciła do domu. Czujemy się zjednoczeni, spójni, i uprawnieni do tego by być szczęśliwymi. Tylko wtedy kiedy kochamy samych siebie w taki sposób, wiemy co to znaczy naprawdę kochać innych, nie mniej ani nie więcej.
I proszę pamiętaj, nie musisz być idealny, bez win, żeby dać sobie taką miłość. Jeśli czekasz na doskonałość, ona nigdy nie nadejdzie. Musimy otworzyć nasze serca dla samych siebie, niezależnie od tego co zrobiliśmy. Od tego momentu wewnątrz jesteśmy doskonali.

Ajahn Brahm w książce „Who Ordered This Truckload of Dung”

Zobacz również:
Metta Bhavana
Pożerający gniew demon
Dołowy wyprostowywacz

W nawiązaniu do poprzedniego postu ogłaszam konkurs na radosne rozwinięcie skrótu DDA.
Jeśli już mam być przez kogokolwiek określana takim skrótem to chcę, żeby dobrze mi się to kojarzyło :)

Mój pomysł to Doskonała Do Adorowania !!!

hihi :D

Określenie „Dorosłe Dzieci Alkoholików” powstało w ramach ruchu AA, który jest ruchem zwykłych ludzi, nie związanych z profesjonalnym lecznictwem psychologicznym.

Łatka pt. „jestem DDA” będzie pasowała do mnie zawsze. Nic nie zmieni faktu, że jestem dzieckiem alkoholika, „klątwa” będzie „ciążyć” na mnie już zawsze. „Jestem DDA” kojarzy się z „jestem jakaś wybrakowana”, „powinnam się zmienić”, „powinnam iść na terapię, żeby dorównać chociaż do reszty społeczeństwa” itd. Ilu z Was tak to czuje? Dla ilu z Was słowa „jestem DDA” brzmią jak wyrok?

No więc ja się pytam: A niby dlaczego mam być dożywotnio obarczona jakąś łatką? WYNOCHA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Trudne dzieciństwo predysponuje do różnego rodzaju zaburzeń i chorób psychicznych. Nie neguję tego. Ale co innego stwierdzić „mam nerwicę”, mam „syndrom zespołu pourazowego”, „choruję na zaburzenia odżywiania” itp a co innego określać swoją tożsamość jakimś obciążającym skrótem.

„Mam nerwicę, ale sama jestem w porządku.”

„Mam syndrom zespołu pourazowego, ale mogę sobie ufać. ”

„Podejmę leczenie i pozbędę się tego cholerstwa. ”

„Generalnie wszystko ze mną ok, ale mam tendencję do czegoś tam. Zmienię TO!”

„Mam przed sobą kubek z herbatą. Wypiję ją, a później, jeśli będę miała taką ochotę mogę wyrzucić kubek do kosza, rozbić go na kawałki albo w inny sposób się go pozbyć”

Odpowiedź na słynne pytanie „mieć czy być?” w kwestii zaburzeń brzmi „MIEĆ i się tego pozbyć!”

WYNOCHA!!!!!

Jestem w porządku, mogę sobie całkowicie ufać!

Wystarczy w google wpisać frazę „pije przeze mnie”, żeby znaleźć mnóstwo różnych dramatów …

„powiedział że pije przeze mnie bo dzwonię do niego do pracy” (http://www.alkoholizm.com.pl/forumalko/viewtopic.php?t=3293)

pije przeze mnie, ze ja caly czas krzycze na niego, ze nie pozwalam mu z kolegami sie spotykac po pracy” (http://forum.szafa.pl/9/3209772/o-ciagle-pije-co-mam-zrobic.html)

pije przeze mnie przy innej nie bedzie.” (http://www.psychologia.net.pl/forum.php?level=197215&post=197215&sortuj=0&cale=)

Google wyświetla ok 3 tysięcy wyników, więc mogłabym tak cytować przez miesiąc pewnie wyszukując co ciekawsze „argumenty” pijaństwa … Co ważne, takie słowa padają często na trzeźwo…

Alkoholik pije, dlatego, że jest alkoholikiem. Nie ma innego wytłumaczenia. Dlaczego jednak oskarża o to innych? Jego niskie poczucie własnej wartości nie pozwala mu przyznać się do swoich błędów. Gdyby otwarcie przyznał się do odpowiedzialności za swoje życie – spaliłby się ze wstydu, zapadł pod ziemię, umarł itd.  Tak przynajmniej podpowiada mu jego podświadomość, działają mechanizmy, które chronią delikatną psychikę osoby uzależnionej. Paradoks polega na tym, że chronią, ale tylko na chwilę. Obarczenie odpowiedzialnością innych to zamiatanie problemu pod dywan.

Piszę o tym, nie dlatego, żeby tłumaczyć osoby uzależnione, ale dlatego, że zauważyłam sama u siebie podobny problem. Czuję „pod skórą”, że alkoholizm – rozumiany jako choroba emocji – to moja choroba, choć oczywiście nie objawia się u mnie piciem alkoholu. Objawia się niskim poczuciem własnej wartości w niektórych sytuacjach.

Przyznanie się do błędu, wzięcie odpowiedzialności za porażkę to pierwszy krok do wygrzebania się z tarapatów. To mam za sobą. Ten krok pociąga za sobą ogromne poczucie winy, które z kolei powiększa problemy z niskim poczuciem własnej wartości, powiększa poczucie wstydu, pojawia się poczucie bezradności. Można tak sobie trwać wiele lat, tak jak np. słynny Pijak z Małego Księcia:

Następną planetę zajmował Pijak. Te odwiedziny trwały bardzo krótko, pogrążyły jednak Małego Księcia w głębokim smutku.
– Co ty tu robisz? – spytał Pijaka, którego zastał siedzącego w milczeniu przed baterią butelek pełnych i baterią butelek pustych.
– Piję – odpowiedział ponuro Pijak.
– Dlaczego pijesz? – zapytał Mały Książę.
– Aby zapomnieć – odpowiedział Pijak.
– O czym zapomnieć? – zaniepokoił się Mały Książę, który już zaczął mu współczuć.
– Aby zapomnieć, że się wstydzę – stwierdził Pijak, schylając głowę.
– Czego się wstydzisz? – dopytywał się Mały Książę, chcąc mu pomóc.
– Wstydzę się, że piję – zakończył Pijak rozmowę i pogrążył się w milczeniu.

Pijak doskonale zdaje sobie sprawę z tego jaki ma problem, czuje się przytłoczony sytuacją, ale zupełnie nie wie jak z tego wybrnąć, jest całkowicie bezradny. Ucieka od problemu „próbując zapomnieć”, pogrążając się w ten sposób jeszcze bardziej. Paradoksalnie z perspektywy Małego Księcia czy czytelnika pierwszy krok do wyjścia z tej sytuacji wydaje się prosty …

Poczucie winy i towarzyszący mu wstyd blokuje wszelkie działanie. Pojawia się strach, że znowu coś pójdzie nie tak, pojawia się bezradność. Dodatkowo pojawia się rozpacz, no bo „to nie tak miało być”, „dlaczego mnie to spotkało” itd … A stąd bardzo łatwo zrobić krok wstecz i powiedzieć „to przez” i można w nieskończoność wymyślać przez kogo, przez co itd, żeby choć przez chwilę poczuć ulgę …

Wyjście z takiej sytuacji jest jedno – trzeba spokojnie przeanalizować sytuację i wyciągnąć wnioski. Spojrzeć na wszystko z innej perspektywy, np. z perspektywy innej osoby – przyjaciela, terapeuty, coacha itp. Wyznaczyć sobie pierwszy krok do rozwiązania problemu. I działać.

Poczucie winy zastąpić poczuciem odpowiedzialności. Czego się wstydzę? Co mogę zrobić w tej sprawie?

Ajahn Brahm opowiada czasem taką historię:

Pewien Australijczyk odkrył, że przed jego domem ktoś wysypał tonę krowiego łajna. Smród był straszny. Zrozpaczony próbował się dowiedzieć dlaczego coś takiego go spotkało. Żaden z sąsiadów nie widział kto to zrobił, nie była w stanie też określić tego policja. Australijczyk został sam z tym problemem. Po pewnym czasie sąsiedzi przestali go lubić, przyjaciele zaczęli go omijać, bo smród unoszący się z nad tego gówna przesiąkł go całego i on sam strasznie śmierdział. Ciągle zastanawiał się „dlaczego ja??” i coraz bardziej się wstydził swojego przykrego zapachu i pogrążał w samotności a i niechęć ludzi wobec niego coraz bardziej się zwiększała. Pewnego dnia spróbował jednak przeanalizować swoją sytuację. Zadał sobie pytanie  – mam tonę gówna, co mogę z tym zrobić? I wpadł na pomysł, że to łajno będzie świetnym nawozem w jego ogrodzie. Następnego roku cieszył się nie tylko dobrymi relacjami z sąsiadami i przyjaciółmi, ale również wyjątkowo dobrymi owocami! :)

 

Dzisiaj wybory. Która partia najlepsza? Która najgorsza? Kto ma rację? Polityka to jeden z tych tematów, których bezpieczniej nie poruszać :D Jest jak pole minowe – nigdy nie wiadomo kiedy i gdzie coś wybuchnie … Można stracić przyjaciela, rękę, nogę ;) a już na pewno dobry nastrój.

Niemniej jednak to dosyć trudne – przejść obojętnie obok kogoś, kto się MYLI. Wszak możemy miłosiernie wskazać mu WŁAŚCIWĄ drogę.

 

 

W przypadku liścia na głowie, oczka w rajstopach itp – fajnie jest usłyszeć, że coś jest nie tak. Często jednak ludzie starają się „stworzyć nas na swoje podobieństwo” i dyktują nam w co, kiedy i jak powinniśmy być ubrani, jak powinniśmy się zachowywać, co myśleć itd. Piszę „ludzie”, bo wydaje mi się, że ja tak nie robię, choć … przez długie lata „uświadamiałam” innych, gdzie popełniają błąd, w którym miejscu się mylą itd. Wydawało mi się, że w ten sposób im pomagam. Być może w wielu przypadkach nawet miałam rację, ale odbywało się to moim kosztem. Kosztem relacji. Czy warto było? NIE. Zdecydowanie NIE.

Melody Beattie w „Koniec współuzależnienia” pisze tak:
Kiedy przestajemy negować rzeczywistość i zaprzeczać, że ponieśliśmy jakąś stratę czy doznaliśmy w czymś uszczerbku, przechodzimy do następnego stadium, którym jest złość. Może ona być uzasadniona, ale może też być nieuzasadniona. Uzasadniona jest wtedy, kiedy obracamy swój gniew ku osobie odpowiedzialnej za wyrządzoną nam szkodę, nieuzasadniona i zupełnie irracjonalna, kiedy wyładowujemy furię na osobie czy rzeczy, która akurat nawinęła się nam pod rękę. Za poniesione straty możemy obwiniać siebie, Boga i wszystkich wokół siebie. W zależności od charakteru szkody czy straty, możemy być lekko poirytowani lub trochę źli, ale możemy też wpaść w prawdziwą furię i skręcać się w paroksyzmach piekielnego gniewu.
To właśnie dlatego nasze próby naprowadzenia kogoś na właściwą drogę postępowania, pokazania komuś wyjścia z tunelu czy rozwiązania problemu nie zawsze kończą się tak, jak tego oczekiwaliśmy. Jeżeli bowiem przeczymy faktom, nie zmierzamy wprost ku pogodzeniu się z rzeczywistością, lecz nieuchronnie, wcześniej czy później, wpadamy w złość. Oto dlaczego musimy ze szczególną ostrożnością podchodzić do poważniejszych konfrontacji.
„Naprowadzanie ludzi na właściwą drogę postępowania, zdzieranie ich masek, zmuszanie ich do stawienia czoła prawdzie jest bardzo niebezpieczną i niejednokrotnie zgubną misją – pisze John Powell w Why Am I Afraid To Tell You Who I Am? – Człowiek nie może żyć, nie uświadamiając sobie w ogóle tego, jaki jest. Musi przynajmniej częściowo zdawać sobie z tego sprawę. W taki czy inny sposób, uciekając się do jakiejś formy samooszustwa, łączy elementy swej psychiki we względnie spójną całość […] Jeśli zabraknie spoiwa łączącego te elementy, to kto zbierze je do kupy i na powrót poskłada z nich tę biedną istotę?”
Byłam świadkiem przerażających sytuacji, do których dochodziło wtedy, kiedy ludzie w końcu stanęli wobec długo negowanej i odpychanej prawdy. A zatem, jeżeli nosisz się z zamiarem otworzenia komuś oczu na rzeczywistość, powinieneś zwrócić się o pomoc do specjalisty.

Popularne hasło „żyj i daj żyć innym” nie dotyczy tylko przypadków kiedy „inni” zachowują się ok, kiedy mają rację itd. :D Daj żyć innym nawet wtedy, kiedy totalnie się mylą i nieuchronnie idą na dno. Ich wybory. Ich życie. Paradoksalnie – jeśli im nie pozwolimy popełniać swoich błędów, żyć po swojemu – może to się negatywnie odbić na naszym życiu. Mój znajomy niedawno stracił pracę, bo powiedział jednej z osób na wyższym stanowisku cytuję: prawdę. Nic tym nie zyskał – „prawda” nie odmieniła tej osóbki, a on stracił pracę, którą lubił …

Ajahn Brahm na swoich wykładach opowiada czasem taką historię:

Świeżo poślubieni małżonkowie wybrali się po kolacji na spacer do lasu. Był ciepły letni wieczór, było im cudownie, aż do chwili gdy usłyszeli w oddali: „Kwa! Kwa!”
– „Posłuchaj” – powiedziała żona – „To musi być kogut”.
– „Nie, to kaczka” – powiedział mąż.
– „Nie, jestem pewna, że to kogut”
– „Niemożliwe, koguty robią ‚kukuryku’, kaczki ‚kwa kwa’. To kaczka, kochanie” – powiedział z pewną irytacją w głosie.
„Kwa! Kwa!” – zabrzmiało znowu.
– „Słyszysz? To kaczka!” – powiedział.
– „Nie mój drogi. To kogut. Jestem pewna” – zapewniła, tupiąc obcasami.
– „Posłuchaj żono! To … jest … kaczka. K-A-CZ-K-A, kaczka. Zrozumiałaś?” – odrzekł ze złością.
– „Ale to jest kogut” – zaprotestowała.
– „To na pewno kaczka, ty, ty …”
Rozległo się „Kwa! Kwa!” nim powiedział coś, czego nie powinien.
Żona była bliska płaczu. „Ale to jest kogut”
Mąż zauważył łzy w jej oczach i w końcu, przypomniał sobie dlaczego się z nią ożenił. Jego twarz złagodniała i powiedział delikatnie: „Przepraszam, kochanie. Wydaje mi się, że masz rację. To jest kogut.”
– „Dziękuję kochanie” – powiedziała i uścisnęła jego dłoń
„Kwa! Kwa!” rozbrzmiewało echem w lesie, gdy spacerowali dalej przepełnieni miłością.

Jak często sprzeczamy się z partnerem o to czy to kogut czy kaczka?
Jak to wpływa na to co naprawdę ważne w relacji i jakie stawiamy sobie priorytety?
Poza tym, jak możesz być absolutnie, zdecydowanie, ponad wszelką wątpliwość pewny/a czy to kogut czy kaczka?

 


psychoterapeuta - osoba posiadająca certyfikat szkoły psychoterapii lub będąca w trakcie jej zdobywania. Szkolenia PTP czy SN PTP mogą podjąć tylko osoby, które mają wykształcenie psychologiczne czy lekarskie albo od min. 5 lat pracują w ośrodkach zajmujących się psychoterapią.
 
Psycholog czy psychiatra bez szkolenia psychoterapeutycznego nie ma wystarczajacych umiejętności, żeby prowadzić psychoterapię.
 
Specjalista psychoterapii uzależnień i współuzależnienia to osoba, która skończyła wyższe studia (wystarczy pedagogika czy filozofia), oraz szkolenie PARPA - uważajcie w ośrodkach leczenia uzależnień.

Chomik

Statystyki

  • 507 986 odsłon od 11 grudnia 2009

"Pracuj tylko w kręgu wpływu. Podejmuj zobowiązania i wywiązuj się z nich. Bądź latarnią, nie sędzią. Bądź wzorem, nie krytykiem. Bądź częścią rozwiązania, nie częścią problemu.

"Wypróbuj tę zasadę w małżeństwie, w rodzinie, w pracy. Nie dyskutuj nad słabościami innych. Nie dyskutuj nad własnymi. Jeśli popełnisz błąd, dostrzeż go jak najszybciej, napraw, wyciągnij z niego naukę. Nie popadaj w obwiniający, oskarżający nastrój. Pracuj nad tym, nad czym masz kontrolę. Pracuj nad sobą. Nad być."
Stephen Covey

Wystarczy kliknąć

Pajacyk

Twój e-mail