Ryby mają głos!

Posts Tagged ‘strach

W tygodniku Przegląd można znaleźć artykuł pt: „Strach przed Bogiem”. Lista zarzutów wobec Kościoła katolickiego, prezentowanych przez niego wzorców zachowań i narzucanych dogmatów wiary, jaką mogłabym sporządzić  jest długa. Cieszę się, że problem został nazwany i mam nadzieję, że będzie się o nim coraz więcej mówić, dzięki czemu coraz więcej będzie się zmieniać na lepsze.
– W nerwicy eklezjogennej bardzo ważną rolę odgrywa religijność danego człowieka, a charakter jego przekonań religijnych umacnia patologię. Oprócz konfliktu intrapsychicznego mamy też do czynienia z religijnym, w który są wplecione obrazy powodujące lęki, napięcia, poczucie winy. Zwykle pojawia się także specyficzny obraz Boga, który jest srogi, karzący – mówi dr Andrzej Molenda, pracownik Zakładu Socjologii i Psychologii Religii Instytutu Religioznawstwa UJ, psychoterapeuta. I dodaje: – Niewłaściwa edukacja religijna jest problemem numer jeden w Kościele, i to zarówno w stosunku do dzieci, jak i do osób dorosłych. Dziecko słyszy: „Bozia” patrzy i „Bozia” będzie karać. Używanie lęku przed Bogiem w wychowaniu dzieci jest niebezpieczne i dla ich zdrowia psychicznego, i dla ich późniejszej religijności. Ludzi trzeba wyprowadzać z religijności niewolników.

Problemem numer jeden w Kościele jest niewłaściwa edukacja religijna, i to zarówno dzieci, jak i dorosłych

Rozmawia Tomasz Borejza

Zajmuje się pan – naukowo oraz jako terapeuta – czymś, co zostało nazwane nerwicą eklezjogenną. Dla wielu osób sama nazwa może być pewnym zaskoczeniem, nowością. Zacznijmy zatem od początku. Co to jest, czym się różni od „normalnej” nerwicy?
– Jest to nerwica, w której bardzo ważną rolę odgrywa religijność danego człowieka, a charakter jego przekonań religijnych umacnia patologię. W każdej nerwicy – w ujęciu psychoanalitycznym – mamy do czynienia z konfliktem wewnątrzpsychicznym. W nerwicy eklezjogennej oprócz konfliktu intrapsychicznego mamy też do czynienia z religijnym, w który są wplecione obrazy powodujące lęki, napięcia i poczucie winy. Zwykle pojawia się także specyficzny obraz Boga, srogiego, karzącego.
Jak się przejawia ta forma nerwicy? W książce poświęconej temu problemowi zwrócił pan uwagę na prace, w których podkreślano rolę kłopotów pojawiających się w życiu seksualnym. Często do tego dochodzi?
– Od tego się zaczęło. W ten sposób – w latach 50. ubiegłego wieku – rozpoznawał te nerwice niemiecki ginekolog i teolog Eberhard Schaetzing, który zwrócił uwagę, że wiele chrześcijańskich par ma w kontekście swojej religijności problemy ze współżyciem. Obarczył on kościelny dogmatyzm odpowiedzialnością za nerwice eklezjogenne. I rzeczywiście część z nich dotyczy seksualności.
Podkreślano negatywną rolę niewłaściwej edukacji religijnej, w której duże znaczenie mają nieprawidłowości w teologii ciała. Ogromny wpływ, jaki wywarły na nią manicheizm i neoplatonizm, jest źródłem wrogiego nastawienia do seksualności, które przetrwało do dziś. Oczywiście, jak przytomnie zauważano, nie chodziło o to, że w całej nauce chrześcijańskiej wychowanie było wrogie ciału, jednak nie da się ukryć, że wiele osób wychowanych religijnie podejrzliwie patrzy na problemy cielesności.

Natrętna modlitwa

Wiele z nich jest wychowywanych w sposób, który powoduje, że boją się ciała i seksualności. Zresztą znajduje to źródła w jak najbardziej oficjalnym nauczaniu Kościoła. O jakich problemach ze współżyciem mówił Schaetzing?
– O impotencji, oziębłości, homoseksualizmie i dewiacjach seksualnych. Gdy jednak mówimy o objawach, są one bardzo różne. Trzeba też zwrócić uwagę, że bywają ukryte. Niekiedy problemy przejawiają się bardzo spektakularnie, ale czasami ludzie cierpią, a nikt o tym nie wie. W wypadku nerwic eklezjogennych jest tak bardzo często. Jedną z manifestacji może być np. mnożenie praktyk religijnych. Chodzi o sytuacje, gdy zajmują one znaczną część dnia – dwie, trzy, cztery godziny.
To forma natręctwa? Odczuwanie przymusu podejmowania różnych działań?
– Mnożenie praktyk przynosi ulgę w lęku. Przynajmniej na jakiś czas. Później do jego uśmierzenia potrzebne są kolejne. Spotykałem ludzi, którzy musieli się spowiadać dwa razy dziennie, a inne praktyki religijne zajmowały znaczną część dnia.
Z całą pewnością wiele osób, zwłaszcza zaangażowanych we własną wiarę, nie zgodzi się ze stwierdzeniem, że częste bywanie w kościele wynika z problemów natury psychologicznej. Powiedzą raczej, że to objaw zdrowej religijności.
– Oczywiście nie zawsze w takim wypadku ten ktoś ma nerwicę. Mnożenie praktyk religijnych ponad pewną zdroworozsądkową miarę jest jednak objawem, który może na to wskazywać.
Zaburzenia seksualne, natręctwa. Coś jeszcze?
– Manifestacją nerwicy eklezjogennej może być też ucieczka od religijności, a nawet wrogość wobec niej i Kościoła. Atakuje się to, co powoduje poczucie winy. Objawy bywają bardzo różne.
Gdzie tkwi geneza takich problemów? Wspomniał pan o określonym obrazie Boga, który mają ludzie borykający się z tym rodzajem nerwicy.
– To bardzo częste. Bóg ludzi cierpiących z tego powodu jest srogi, karzący, skazujący na potępienie. Są dwa źródła takiego obrazu. Pierwsze to relacje z osobami znaczącymi z dzieciństwa…
Bóg na obraz matki i ojca?
– Lub innych osób ważnych dla dziecka. Według Freuda Bóg jest projekcją ojca. Późniejsze badania pozwoliły odkryć, że dużą rolę w budowaniu tego obrazu odgrywa też matka. Psychika części osób tworzy obraz Boga, używając do tego obrazów obojga rodziców.
To jeden powód. A drugi?
– To, co się słyszy na temat Boga od katechetów, w kościele. Także to, co przeczyta się w książkach. Edukacja religijna może potwierdzać obraz srogiego Stwórcy. Gdy ktoś już ma taki jego obraz i na jednym i drugim kazaniu uzyska potwierdzenie, to mamy kłopot. Niekiedy wiernym przekazuje się coś, co w literaturze nazwano robaczywą teologią. Chodzi o taki jej rodzaj, który kształtuje religijność opartą na lęku, m.in. przed piekłem i potępieniem.
To bardzo wygodny i skuteczny instrument kontroli społecznej. A także narzędzie używane w wychowywaniu dzieci. Często spotyka się pan z efektami takiego wychowania?
– Tak. Częste są relacje ludzi wychowywanych w ten sposób. Osoby te słyszały, że „Bozia” patrzy i „Bozia” będzie karać. Używanie lęku przed Bogiem w wychowaniu dzieci jest niebezpieczne i dla ich zdrowia psychicznego, i dla ich późniejszej religijności. Trzeba podkreślić ogromną odpowiedzialność osób wprowadzających dzieci w religijność. To, co się ukształtuje u kilkuletniego dziecka, może przetrwać wiele lat. Uformowany wówczas obraz Boga wielu ludzi nosi do końca życia.
A problem zapewne się nasila, gdy dochodzi do tego dojrzewanie, rozwijająca się seksualność? Teologia, która potępia cielesność, a jednocześnie straszy i prezentuje kary, może rodzić ogromne napięcia.
– Owszem. Pojawiają się silne mechanizmy tłumienia i brak akceptacji rodzących się instynktów. To powoduje poważne konflikty wewnętrzne.
Schaetzing winą za nerwice eklezjogenne obarczył kościelny dogmatyzm. W obronie Kościoła argumentowano jednak – o czym już wspominaliśmy – że chodzi o wpływy manichejskie i neoplatońskie w teologii.

Z nerwicą do seminarium

Na „obcą” genezę katolickiej niechęci do seksu wskazywała m.in. także niemiecka profesor teologii Uta Ranke-Heinemann. Jednak to poziom rozmowy, który rzadko trafia „pod strzechy”. Ważniejsze jest to, co słyszy się z ambony, od proboszcza, wikarego…
– Też tak uważam. Spotkałem ludzi, którzy mieli problemy z cielesnością, choć nikt im wprost nie powiedział, że seksualność jest zła. Oni po prostu dochodzili do tego na zasadzie wyciągania wniosków. Zwracali np. uwagę na gloryfikowanie dziewictwa jako wyższej formy uczestnictwa w Kościele. Czasami wynika z tego deprecjonowanie cielesności, a niekiedy może to być jedna z motywacji wyboru stanu zakonnego lub kapłaństwa. Pójście w formę chrześcijaństwa, która jest postrzegana jako wyższa.
To bardzo ciekawe. Od osób zajmujących się psychoterapią często można usłyszeć, że ludzie, którzy mają duże, wynikające z nerwicowości wymagania wobec siebie, uciekają do klasztorów, seminariów.
– Niektórzy podążają nie za własnymi pragnieniami, bo nie mają z nimi kontaktu, lecz realizują wyobrażone przez nich pragnienia Boga, czyli to, czego ich zdaniem Bóg od nich wymaga.
Pojawia się błędne koło? Nerwica powoduje ucieczkę do seminarium, a później tacy księża przekazują ten osadzony w „robaczywej teologii” obraz?
– Może i tak być, bo przecież ksiądz przekazuje innym taki obraz Boga, jaki sam ma. I to w sposób mniej lub bardziej świadomy. A pamiętajmy, że 100-150 lat temu straszenie Bogiem było istotnym nurtem obecnym w Kościele.
Nie wiem, czy chodzi o czasy sprzed 100 lat. Pamiętam rekolekcje w podstawówce – czyli zaledwie sprzed kilkunastu lat – gdy mnie i moich kolegów straszono madejowym łożem.
– Relacje wielu osób są podobne. Ludzie często stykają się z religijnością od strony lęku. Jeżeli zacznie się budować religijność małego dziecka na strachu, później może być trudno to zmienić. Nawet jeżeli u kogoś nie rozwinie się na tym tle nerwica, religijność staje się dla niego nie tyle radością, ile ciężarem. Moim zdaniem niewłaściwa edukacja religijna jest problemem numer jeden w Kościele. I to zarówno w stosunku do dzieci, jak i dorosłych. Wiele osób zaczyna poznawać Boga od strony nakazów i zakazów, sankcji za nieprzestrzeganie podanych norm oraz związanego z tym lęku. I wiele osób już przy tym zostaje, mając indywidualną religijność dramatycznie zredukowaną. Są w Kościele nurty, które próbują to zmieniać.
Myślę, że Kościół nie postrzega tego jako problemu. To raczej „atut marketingowy”. Przy różnych nurtach obecnych w Kościele każdy znajdzie miejsce dla siebie. Większa oferta oznacza więcej klientów.
– Według mnie nie chodzi tutaj o celowe działanie. Raczej o zwyczajną ludzką bylejakość, jak w wielu dziedzinach. Nikt nie weryfikuje kazań, nie upomina straszących Bogiem księży. Teraz jest tak, że zdrowa duchowość może być słyszana jedynie w nielicznych, dość ekskluzywnych grupach. Myślę tutaj o pewnych ruchach odnowy, których przedstawiciele są jakąś małą cząstką całego Kościoła katolickiego. Standard jest jednak inny. Jest nim budowanie na lęku.

Dojrzała religijność

No właśnie. Pisał pan w książce sporo o religijności dojrzałej oraz niedojrzałej. Na czym polega to rozróżnienie?
– U podstaw niedojrzałej leży lęk. To jest religijność niewolnika, która polega na tym, że człowiek kieruje się lękiem. Jest nim zniewolony – kierują nim zakazy i nakazy, ale nie ma w tym radości. Dlatego nasze chrześcijaństwo – to mnie najbardziej dotyka – jest… smutne. Proszę spojrzeć, jak wprowadza się dzieci w religijność. Rób to, co mówimy, a dostaniesz nagrodę. Nie rób – spotka cię kara. To prymitywne i zniewalające.
Jaka jest dojrzała religijność?
– Dojrzała jest budowana na pragnieniu człowieka kształtowanym w procesie poznawania Boga. Jej fundamentem jest pragnienie Boga, a nie lęk przed Bogiem. Jeżeli powodem bycia chrześcijaninem jest lęk przed karą Bożą, jest to nie tylko niedojrzałe, lecz także staje się początkiem ogromnych trudności w życiu.
O których sporo już powiedzieliśmy. Pan prowadzi psychoterapię takich nerwic. Jak to się robi?
– Z powodu przywiązania do wrogich obrazów religijnych jest to jedna z najtrudniejszych do leczenia nerwic. Leczenie można prowadzić na dwa sposoby. Poprzez tradycyjną psychoterapię lub pomoc w przejściu z religijności niedojrzałej do dojrzałej. W tym drugim wypadku terapia odgrywa rolę służebną. Wszystko zależy od problemu sygnalizowanego przez osobę zgłaszającą się na terapię i od sformułowanych celów terapii. Zajmuję się klasyczną psychoterapią, ale też pomagam reformować przynoszącą szkodę religijność.
Gdy udaje się zmienić obraz Boga, dochodzi do wyleczenia?
– Zmiana zagrażającego obrazu Boga może mieć bardzo pozytywny wpływ na psychikę. Dojrzała, zdrowa religijność wywiera uzdrawiający wpływ na osobowość, może stymulować jej rozwój. To bardzo ciekawe i ciągle mało zbadane zagadnienie w psychologii religii. Obserwowałem wiele osób, którym zreformowana religijność pozwalała dochodzić do zdrowia psychicznego.
Jeżeli z jednej strony obraz Boga przekazywany przez wielu księży może powodować negatywne skutki, o których mówiliśmy, a z drugiej „zreformowana” wizja ma tak pozytywny wpływ na wiernych, to można chyba powiedzieć, że przed Kościołem staje poważne zadanie. Czy jednak Kościół instytucjonalny jest w ogóle w stanie promować „dojrzałą religijność”, o której pan mówił?
– Zastanawiam się nad tym. Kształtowanie takiej duchowości to proces. Ludzi trzeba wyprowadzać z religijności niewolników. Sam jestem ciekaw, czego potrzeba w Kościele, by było to możliwe na dużą skalę. Moim zdaniem to jest dzisiaj największy problem Kościoła.
A widzi pan, by ktoś chciał się nim zająć?
– Są takie miejsca w Kościele, gdzie dzieje się dużo dobrego i rozwija się zdrową duchowość. Zachęcam do szukania i znajdowania takich miejsc.


Dr Andrzej Molenda, absolwent psychologii i religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim, pracuje w Zakładzie Socjologii i Psychologii Religii Instytutu Religioznawstwa UJ oraz jako psychoterapeuta. W kręgu jego zainteresowań znajduje się przede wszystkim problematyka relacji pomiędzy zdrowiem psychicznym a religijnością. Autor kilkudziesięciu artykułów naukowych oraz książki „Rola obrazu Boga w nerwicy eklezjogennej”.

To fragment książki „6 filarów poczucia własnej wartości” Nathaniela Brandena:
„Przypomina mi się historia opowiadana o Winstonie Churchillu. Poproszono go o wygłoszenie mowy do absolwentów szkoły średniej. Po owacyjnym powitaniu szacownego gościa uczniowie z niecierpliwością czekali, co powie. Churchill wstał, spojrzał na młodzież i zagrzmiał: ‚Nigdy, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy się nie poddawajcie!’, po czym usiadł.”

Biografię Winstona Churchilla można przeczytać np. tutaj.
Churchill polityką zajął się już w wieku 25 lat, kiedy został wybrany posłem z ramienia Partii Konserwatywnej, ale dopiero w wieku 65 lat, gdy już sądził, że karierę polityczną ma za sobą, został premierem Wielkiej Brytanii i sprawując tę funkcję zmienił świat.
Te słowa wypowiedział w swoim expose: „Pragnę powiedzieć Izbie, tak jak to powiedziałem ministrom wchodzącym do tego rządu: mogę wam obiecać tylko krew, znój, łzy i pot. Stoimy przed ciężką próbą najbardziej bolesnego rodzaju. Mamy przed sobą wiele, wiele miesięcy walki i cierpienia. Zapytacie – jaka jest nasza polityka? Prowadzić wojnę na ziemi, na morzu i w powietrzu z całą naszą mocą i ze wszystkich sił danych nam przez Boga. Prowadzić wojnę przeciwko potwornej tyranii nie mającej sobie równych w mrocznym i żałosnym katalogu ludzkich zbrodni. Oto nasza polityka. Zapytacie – jaki jest nasz cel? Odpowiem jednym słowem: Zwycięstwo. Zwycięstwo za wszelką cenę. Zwycięstwo pomimo wszelkich okropności. Zwycięstwo bez względu na to, jak długa i ciężka prowadzi doń droga. Bez zwycięstwa bowiem nie ma przetrwania”.

A to jeszcze garść cytatów, które moim skromnym zdaniem warto zapamiętać:

„Jedyną rzeczą, której powinniśmy się bać, jest strach.”

„Jestem optymistą. Bycie kimkolwiek innym, nie zdaje się być do czegokolwiek przydatne.”

„Najtrudniej nauczyć się tego, że nawet głupcy mają czasami rację.”

„Od sojuszników gorszy jest tylko ich brak.”

„Sukces nigdy nie jest ostateczny. Porażka nigdy nie jest totalna. Liczy się tylko odwaga.”

„Podejście jest tą małą rzeczą, która robi dużą różnicę.”

„Zawsze jestem gotów się uczyć, chociaż nie zawsze chcę, żeby mnie uczono”\

„Jeśli przechodzisz przez piekło, nie zatrzymuj się!”

Mam zamiar wracać do tego postu za każdym razem, kiedy zwątpię czy warto. Mam nadzieję, że Was też zainspiruje :)
Z życzeniami wielu osobistych zwycięstw.

Zobacz również:
Jestem silna i godna szacunku!
Albo męskość albo mama
Jeżeli zdołasz …
Pomiędzy bodźcem a reakcją
Zapisuj i myśl!
Kura czy orzeł ?
Skrobia kukurydziana

.

“Nie bój się bać!” Wielu terapeutów, na moje pytanie jak poradzić sobie z własnym lękiem i strachem mówiło mi właśnie coś takiego. Jedna z terapeutek zasugerowała mi, żebym położyła się i pozwoliła tym moim emocjom – moim lękom – działać, poczuć je itd. Przyznam, że było to dla mnie trudne i co gorsza, nie we wszystkich sferach życia przynosiło efekty.

Victor Frankl w swojej książce „Psychoterapia dla każdego” podaje inny sposób na radzenie sobie z własnymi lękami – a mianowicie: wyśmiać je!

Czytaj resztę wpisu »


psychoterapeuta - osoba posiadająca certyfikat szkoły psychoterapii lub będąca w trakcie jej zdobywania. Szkolenia PTP czy SN PTP mogą podjąć tylko osoby, które mają wykształcenie psychologiczne czy lekarskie albo od min. 5 lat pracują w ośrodkach zajmujących się psychoterapią.
 
Psycholog czy psychiatra bez szkolenia psychoterapeutycznego nie ma wystarczajacych umiejętności, żeby prowadzić psychoterapię.
 
Specjalista psychoterapii uzależnień i współuzależnienia to osoba, która skończyła wyższe studia (wystarczy pedagogika czy filozofia), oraz szkolenie PARPA - uważajcie w ośrodkach leczenia uzależnień.

Chomik

Statystyki

  • 507 985 odsłon od 11 grudnia 2009

"Pracuj tylko w kręgu wpływu. Podejmuj zobowiązania i wywiązuj się z nich. Bądź latarnią, nie sędzią. Bądź wzorem, nie krytykiem. Bądź częścią rozwiązania, nie częścią problemu.

"Wypróbuj tę zasadę w małżeństwie, w rodzinie, w pracy. Nie dyskutuj nad słabościami innych. Nie dyskutuj nad własnymi. Jeśli popełnisz błąd, dostrzeż go jak najszybciej, napraw, wyciągnij z niego naukę. Nie popadaj w obwiniający, oskarżający nastrój. Pracuj nad tym, nad czym masz kontrolę. Pracuj nad sobą. Nad być."
Stephen Covey

Wystarczy kliknąć

Pajacyk

Twój e-mail