Ryby mają głos!

Archive for the ‘Zrozumieć siebie’ Category

Kłamstwo

Posted on: 2012-02-28

Nikt nie lubi być okłamywany. Kłamstwo jest w naszym społeczeństwie piętnowane. Trudno zmierzyć się z tą kwestią.

Antoni Kępiński, chyba najbardziej znany polski psychiatra, pracując z ludźmi chorymi psychicznie odkrywał istotę tzw. „normalności”. Oto co napisał o kłamstwie w swojej książce „Schizofrenia”.

Potrzeba kłamstwa
Normalne stosunki międzyludzkie wymagają zachowania pozorów, tzn. maskowania własnych uczuć, pragnień, myśli, oraz utrzymania sposobów zachowania się w granicach własnej roli społecznej i przestrzegania obowiązujących norm. Warunki te są konieczne dla utrzymania stabilizacji życia społecznego. Z punktu widzenia socjologicznego pozory są więc korzystne, natomiast co do ich znaczenia psychologicznego można mieć zastrzeżenia.
Wpływają wprawdzie stabilizująco na rozwój jednostki, ale mogą też wpłynąć hamująco.
Do najbardziej ujemnych skutków należy zaliczyć zakłamanie, które bywa nieraz tak duże, że człowiek przestaje zdawać sobie sprawę z niego. Zatraca wówczas swoją indywidualność, a zamiast niej zyskuje indywidualność kolektywną, tzn. normy społeczne grupy, do której należy; rola w niej spełniana wypełnia prawie bez reszty jego świat przeżyć. Ludzie tacy stają się do siebie podobni; tracą w ten sposób jedną z najcenniejszych cech przyrody ożywionej, a zwłaszcza człowieka, mianowicie własną indywidualność. (..)
Kłamie się najczęściej dla zachowania lub polepszenia swej pozycji społecznej. Dziecko okłamuje rodziców, nauczycieli czy rówieśników, gdyż chce, by widzieli w nim – choć wie, że tak nie jest naprawdę – posłuszne dziecko, pilnego ucznia, „równego” kolegę. W tym samym celu okłamuje się zazwyczaj swoich partnerów związku erotycznego, zabawy, pracy, swoich przełożonych itd. Dzięki kłamstwu można zyskać czyjąś sympatię, np. za pomocą pochlebstwa, ukryć nieczyste cele pod maską dobrych intencji, uniknąć kary itd. Kłamstwo jest dość wygodnym, bo wymagającym stosunkowo niedużego wysiłku sposobem dostosowania się do sytuacji lub poprawienia obrazu siebie w otoczeniu.
Dzięki kłamstwu można oszukać zwierciadło społeczne. (..)
Dodatnią stroną kłamstwa jest bowiem to, że łączy ono postawę własną z postawą otoczenia. Dobrze kłamać, znaczy umieć poznać intencję otoczenia i odpowiednio do niego dostosować swoją ekspansję, zachowując jednocześnie w ukryciu własną postawę i własne cele. Wymaga to nie tylko pewnej psychologicznej znajomości środowiska, lecz też akceptacji wymagań otoczenia na tyle, by móc własne zachowanie według nich kształtować. Jest to pierwszy etap internalizacji norm otoczenia – zostają one przyjęte jako przykra konieczność. Wewnętrznie jednak jest się do nich nastawionym negatywnie i wymyśla się sposoby ich ominięcia. Jest to okres walki między własną postawą a postawą otoczenia; nie jest to jednak walka otwarta, ale zamaskowana, w której widząc przewagę przeciwnika, przyjmuje się dla pozoru jego stanowisko. Człowiek kłamiący składa się jakby z dwóch warstw: zewnętrznej – zgodnej, a wewnętrznej – niezgodnej z otoczeniem.

Społeczne znaczenie kłamstwa jest duże. Stanowi ono uznanie racji silniejszego, a więc zwykle grupy, gdyż ona jest silniejsza od jednostki. Poddanie się jest wprawdzie pozorne, tylko zewnętrzne, ale mimo to zapewnia gładsze spełnianie norm społecznych niż w tym wypadku, gdyby każdy ujawniał swą wewnętrzną postawę. Poza tym zawsze jest szansa, iż z czasem duch walki osłabnie. Zewnętrzna warstwa przeniknie w wewnętrzną, człowiek uwierzy we własne kłamstwo. Wówczas można mówić o całkowitym przyjęciu postawy grupy, której było się dawniej skrytym antagonistą.
Mimo to kłamstwo spotyka się z ostrym potępieniem społecznym. Kłamca jest zdyskwalifikowany, traci kredyt zaufania. Ale tylko wykryte kłamstwo budzi taką reakcję. W społeczeństwach w mniejszym lub większym stopniu – zależnie od tradycji danej grupy – obowiązuje zasada wyrażona w angielskim powiedzeniu, że dżentelmen nigdy nie kłamie i nigdy nie mówi prawdy. Potępieni są tylko ci, którzy dają się złapać na kłamstwie.
Zostaje wówczas podważona zasada odpowiedzialności. W stosunkach społecznych od najmłodszych lat człowiek jest obarczony określoną rolą: dziecka, ucznia, towarzysza zabawy, partnera seksualnego, pracownika, ojca itd. Z każdą rolą wiąże się zakres obowiązków, norm zachowania się, przywilejów itp. Zasada odpowiedzialności polega na tym, że z góry zakłada się, iż każdy rolę swą wypełnia. Ułatwia to stosunki społeczne, gdyż wystarcza znać rolę danego człowieka, by wiedzieć, czego się można po nim spodziewać. Nie stoi się wobec niewiadomego. W istocie jest to podejście techniczne; ocenia się wartość przedmiotu według tego, jak spełnia on swą funkcję. Nikogo nie obchodzi, jak dana część maszyny czuje się w roli kółka, trybu, lampy katodowej itp.; ma tylko dobrze spełniać swą funkcję, być częścią odpowiedzialną, tak by cała maszyna mogła sprawnie pracować. O kłamstwie lub oszustwie mówi się, gdy dana część, sprzedana jako nowa i dobra, zadań swych nie spełnia. Nie spełnia ona pokładanych w niej nadziei, przez nią cierpi praca całej maszyny.
Przedstawione porównanie stosuje się tylko do tych wypadków, gdy kłamstwo jest nieudałe, gdy wychodzi na jaw, że ktoś umyślnie wprowadził w błąd otoczenie. Nie spełnił funkcji związanej z rolą, jaką pozorował. Nie przedstawił wydarzeń zgodnie z prawdą, mimo że tego się po nim spodziewano; ujawnił swoją negatywną postawę uczuciową, choć demonstrował nastawienie pozytywne; nie spełnił obowiązków związanych ze swoją rolą, mimo pozorów ich spełniania.
Kłamca budzi agresję otoczenia, gdyż próbował wywieść je w pole i jego próba została zdemaskowana. Kłamstwo udałe agresji nie budzi, gdyż zostało przyjęte przez otoczenie za dobrą monetę. Przewidywanie, że człowiek spełnia rolę, jakiej się po nim spodziewamy, nie zostało zachwiane. Wykryte kłamstwo godzi w pozorny obraz rzeczywistości, który przyjmuje się za prawdziwy, dlatego wywołuje niepokój, irytację, potępienie, a śmiech wówczas, gdy obraz nie ulega wskutek tego zachwianiu. Podobną reakcję wywołuje przedmiot, który okaże się nie tym, czym – sądząc po zewnętrznych cechach – być powinien, np. sztuczny kwiat, makieta jedzenia, ślepe drzwi czy okno, postać z gabinetu figur woskowych, które wzięło się za przedmioty prawdziwe, itp.
Presja otoczenia społecznego zmusza do posługiwania się kłamstwami; kto miałby odwagę szczerze swoje postawy manifestować, naraziłby się wkrótce na potępienie otoczenia i wykluczenie z grupy, do której należy. Powstaje jakby zabawa w chowanego, w której jednostka, by nie zostać ukaraną, stara się przyjąć obowiązujące w danej grupie normy społeczne, jednocześnie zachowując swoją własną wobec nich postawę, a grupa wprawdzie toleruje tych, którzy dobrze udają, ale z tym większą surowością odnosi się do tych, których przyłapie na nieudałym kłamstwie.

Bunt przeciw kłamstwu
Jedną z cech kryzysu psychologicznego wczesnej młodości jest „święte oburzenie” na społeczne kłamstwo. Wykrycie kłamstwa u starszego pokolenia, zwłaszcza u rodziców, jest często momentem zwrotnym w uczuciowym do nich stosunku. W miarę psychicznego dojrzewania wzrasta tolerancja na obłudę życia społecznego. U chorych na schizofrenię nie obserwuje się tego wzrostu tolerancji. Można by powiedzieć, że traktują oni całą sprawę zbyt serio.
W kontaktach społecznych jest uchwytny element zabawy, teatru, w którym przyjmuje się wciąż inne role, gra się je z mniejszym lub większym przekonaniem, raz lepiej, a raz gorzej, w końcu tak dobrze, iż traci się poczucie własnego aktorstwa, jest się w nich sobą. Duże znaczenie ma tu zasadnicza postawa wobec otoczenia; gdy otoczenie przyciąga i kontakt z nim jest przyjemny, nie odczuwa się obowiązujących w danej sytuacji reguł zachowania w sposób przykry; odgrywanie roli bawi, maska społeczna nie tylko nie uwiera, ale nawet nie odczuwa się jej istnienia, podobnie jak nie czuje się na sobie ubrania, ale odczuwa się swą nagość.
Przeciwnie przy negatywnym nastawieniu do otoczenia, każdy gest i ruch wydaje się sztuczny; człowiek niedobrze czuje się w swojej roli, ma sam wrażenie, że gra komedię.
Ludzie zrośnięci z otoczeniem, czyli o małym w stosunku do niego dystansie – ekstrawertycy, syntonicy lub cyklotymicy – zrastają się też ze swoją rolą, jest ona ich integralną częścią. Natomiast ci, którzy konstytucjonalnie są od otoczenia bardziej oddaleni, więcej „abstrakcyjni” – introwertycy, ludzie autystyczni, schizotymicy – nigdy nie czują się całkiem dobrze w swej masce; zawsze im ona choć trochę przeszkadza, stale mają świadomość, iż „w środku” są inni.
Często przygotowują się do swej roli, ale w kontakcie z rzeczywistością wypada ona inaczej, niż planowali. Chory na schizofrenię nie może jakby przyjąć momentu zabawy istniejącego w stosunkach między ludźmi, a polegającego na ciągłej grze, przybieraniu takiej czy innej maski zależnie od sytuacji otoczenia, połączonego z satysfakcją, iż gra się udała i wywarła należyte wrażenie. Gra ta męczy go, wywołuje poczucie sztuczności siebie i otaczającego świata. Stąd rodzi się pytanie: jak jest naprawdę, co pod maską się kryje, jak rzecz sama w sobie się przedstawia.
Poczucie sztuczności i pytanie, jak jest naprawdę, dręczą każdego człowieka, a nie tylko przyszłego schizofrenika. Dręczą jednak w wyjątkowych sytuacjach, gdy się jeszcze do swej roli nie przywykło, gdy czuje się w niej źle, słowem, gdy jest ona jeszcze najbardziej zewnętrzną, obcą warstwą osobowości. (..)

Prawo automatyzacji

Zachowanie się w kontaktach społecznych, czyli odgrywanie pewnej roli, która odpowiada mniej więcej temu, czego się po nas w aktualnym otoczeniu spodziewają, jest w istocie jedną z wysoko zorganizowanych form reakcji ruchowych. Obowiązuje w nim – jak w każdym ruchu – prawo automatyzacji. Póki ruch jest nowy, znajduje się on w centrum świadomości, widzi się dużą niewspółmierność między jego planem a wykonaniem, plan uważa się za „swój”, a wykonanie za coś obcego – „nie mojego”, w myśl zasady: „co dobre, to moje, co złe, to nie moje”.
Gdy ktoś uczy się tańczyć, jeździć na nartach, na rowerze itp., ma wrażenie, że części ciała zaangażowane w danej aktywności ruchowej nie słuchają go, on chce czego innego, a one – czego innego, nie ma nad nimi władzy, są jakby nie jego. Własne ruchy wydają się mu niezgrabne, sztuczne, obce. Jest wyraźne rozszczepienie (schizis) między planem działania a jego wykonaniem, między przyszłością a teraźniejszością, między marzeniem a rzeczywistością. W miarę opanowywania danej aktywności ruchowej coraz mniej angażuje ona myśli, uczucia, marzenia, wykonuje się ją bezwiednie, automatycznie, nie odczuwa się już rozszczepienia, staje się ona integralną własnością. Nie mówi się, że „moja ręka pisze” lub „moje nogi chodzą”, tylko ,ja piszę”, ,ja chodzę”. W okresie uczenia się danej aktywności trzeba było użyć dużego wysiłku, by ręce czy nogi były posłuszne, gdyż wykonywały one ruchy chaotycznie, nie słuchając swego właściciela, jakby na własną rękę. Wówczas pierwsza forma – „nogi chodzą”, „ręka pisze” – lepiej oddawała prawdziwy stan rzeczy.
Podobnie przedstawia się sprawa z już bardziej skomplikowanymi i różnorodnymi formami reakcji ruchowych w kontaktach społecznych. Wystarczy uzmysłowić sobie trudności, jakie napotyka się, nim wejdzie się w swą rolę – ucznia, towarzysza zabaw, partnera seksualnego itd. Rola jest w centrum świadomości, analizuje się ją w każdym szczególe, istnieje wyraźna rozbieżność między przyszłością – a teraźniejszością, tj. między marzeniem a jego realizacją. Gdy przeważa postawa „do” otoczenia, interakcja jest żywsza, szybciej rola ulega automatyzacji, znika świadomość, że „trzeba” w ten czy inny sposób się zachowywać, człowiek jest sobą. Przy przewadze postawy „od” – dystans jest większy, interakcja słabsza, rozszczepienie między rolą a sobą wciąż się utrzymuje, jest się w „środku” innym niż na zewnątrz.

Rozszczepienie między sobą a maską

Stała świadomość rozbieżności między własną koncepcją siebie i swej roli w otoczeniu a stanem faktycznym, tj. realną rolą, jaką się odgrywa, jest jednym z objawów rozszczepienia. Oczywiście rozszczepienie takie nie jest jeszcze objawem schizofrenii; zdarza się ono u wielu ludzi, zależnie od ich konstytucji, a także od aktualnej sytuacji, w której się znaleźli. Największy syntonik może czuć się nieswojo, sztucznie w towarzystwie, które mu nie odpowiada. Trudno powiedzieć, w którym momencie rozbieżność ta staje się patologiczna. W szukaniu przyjaźni, zbliżenia erotycznego, kontaktów metafizycznych, w zmniejszaniu samokontroli za pomocą środków narkotycznych czy zwłaszcza alkoholu, istnieje wyraźna tendencja do zmniejszenia dystansu, jaki człowieka dzieli od jego otoczenia społecznego prawdziwego czy fikcyjnego, do zrzucenia z siebie maski i pozostania choćby na moment nagim, takim, jakim się naprawdę jest wobec świata, który chciałoby się do siebie przybliżyć. Możliwe, że jest to, jak utrzymują psychoanalitycy, tęsknota do cofnięcia się w najwcześniejszy okres życia, gdy całym światem była matka i bezpośrednie z nią złączenie nie było tak trudne.
U każdego człowieka obserwuje się stałą oscylację rozpiętości między tym, jakim czuję się naprawdę, a jakim jestem w aktualnej swojej roli. Chwilami nie odczuwa się żadnej różnicy – jest się sobą, innym znów razem rozbieżność między zewnętrznym zachowaniem się a wewnętrznym przeżywaniem jest tak duża, że z trudem znosi się daną sytuację, wymagającą takiego zachowania. Takie maskowanie, choć przykre i wymagające nieraz dużego wysiłku woli, daje jednak satysfakcję panowania nad sobą i zewnętrzną sytuacją.
Patologia zaczyna się wówczas, gdy rozpiętość między tym, co na zewnątrz, a tym, co wewnątrz, staje się nie do zniesienia i gdy znika normalna oscylacja, dzięki której raz człowiek czuje się w swej roli dobrze i naturalnie, a raz znów źle i sztucznie. Stają wówczas naprzeciw siebie dwa światy: własny, wewnętrzny, i obcy, zewnętrzny. Przepaść pomiędzy nimi staje się tak duża, że nie można nad nią przerzucić mostu kłamstwa, tj. maski, która po jednej stronie ma odbicie świata zewnętrznego, a po drugiej wewnętrznego. W niej oba światy się ścierają i na skutek tego zwarcia część świata zewnętrznego zostaje wchłonięta, tworząc z czasem świat własny. Sama zresztą aktywność sprawia, że rola, którą się gra, staje się coraz bardziej własna. Zwłaszcza gdy gra się ją dobrze, bo gdy źle, to się ją zwykle odrzuca – na zasadzie „co złe, to nie moje”. Odczuwana jest wówczas jako coś obcego, a nie jako naturalne, własne zachowanie się.

Aktorstwo życia

Sprowadzanie życia wśród ludzi do aktorstwa jest dużym uproszczeniem, nie można jednak zaprzeczyć, że w każdym działaniu ludzkim, zwłaszcza skomplikowanym i niezrutynizowanym, element ten istnieje. Nie darmo słowo aktor pochodzi od łacińskiego agere – działać. Stojąc wobec konieczności działania, ma się do wyboru wiele form aktywności; człowiek jedną z nich wybiera i wybraną rolę stara się już dobrze odegrać. Ale fakt, że obok roli wybranej istnieją też inne, odrzucone, i że to, co zostało „odegrane” przez samo wyrzucenie na zewnątrz, staje się częścią świata otaczającego, a nie własnego, a więc podlega nie tylko własnej obserwacji, lecz też otoczenia, sprawia, iż własna aktywność krytykowana jest z dwóch stron, od wewnątrz i od zewnątrz. Obserwując siebie, przyjmuje się punkt widzenia otoczenia, a jednocześnie swój własny. Jest się aktorem, na którego patrzą obcy ludzie z widowni i koledzy zza kulis. Niezadowolenie z własnej aktywności wzrasta, im większa jest rozbieżność między wybraną rolą a rolami odrzuconymi, między planem a wykonaniem i między spodziewaną a rzeczywistą reakcją otoczenia. (..)

Czy można żyć bez kłamstwa?

Jak uprzednio powiedziano, chory na schizofrenię nie kłamie. Czy jednak życie bez kłamstwa jest możliwe? Człowiek nie mógłby wówczas przyjąć żadnej z narzuconych mu przez otoczenie ról społecznych, gdyż czując się w niej źle, zwłaszcza z początku, odrzucałby ją otwarcie. Byłby wprawdzie sobą, ale właśnie dlatego, że nie miałby wewnętrznej i zewnętrznej presji zmuszającej do utrzymania takiego zachowania się, jakiego wymaga dana sytuacja, byłby do niej zupełnie niedostosowany. Zmieniałby swoją postawę i swoje zachowanie w zależności od chwilowego nastroju i nastawienia uczuciowego, przelotnej fantazji itp. lub tkwił by w jednej postawie, nie zwracając uwagi na to, co wokół niego się dzieje. Pierwszym warunkiem interakcji z otoczeniem jest bowiem przyjęcie, choćby pozorne, wbrew własnej postawie uczuciowej, porządku panującego w danej sytuacji zewnętrznej.
Oczywiście łatwiej jest przyswoić ten porządek przy pozytywnej niż przy negatywnej postawie emocjonalnej wobec otoczenia. Przyswajalność jest łatwiejsza, a tym samym słabsze jest poczucie maski w miarę zmniejszania się dystansu w stosunku do otoczenia. Już samo działanie zmniejsza ten dystans i dlatego, grając jakąś rolę, słabiej odczuwa się jej sztuczność, niż przygotowując się do niej lub retrospektywnie oceniając jej odegranie. W wypadku postawy konkretnej, tj. związanej z otoczeniem, problem maski na ogół nie istnieje, nie odczuwa się jej lub tylko bardzo słabo, natomiast występuje on wyraźnie w wypadku postawy abstrakcyjnej, tj. oderwanej od otoczenia.
Ścisła zależność maski od dystansu przejawia się wyraźnie w stosunkach społecznych. Tam gdzie są one oficjalne, tj. gdy odległość między członkami grupy jest duża, obowiązuje rygorystyczne trzymanie się form, nie wolno zdjąć maski, zakłamanie jest duże; natomiast tam, gdzie są one bezpośrednie, łatwiej być sobą.
Maska ułatwia wejście w sytuacje trudne, w których napięcie emocjonalne mogłoby prowadzić do różnorodnych nawet ucieczkowych i agresywnych – form zachowania się. W takich sytuacjach formy zachowania się są przez społeczeństwo ujęte w określony rytuał, który zmusza jednostkę do podporządkowania swoich stanów emocjonalnych obowiązującej masce. Rytuał jest tym sztywniejszy, im większe jest potencjalne niebezpieczeństwo rozbicia maski pod wpływem napięć uczuciowych, np. wobec bóstwa – rytuał religijny, w obliczu walki – rytuał wojskowy, wobec najwyższych zwierzchników – rytuał dyplomatyczny, itp.
Działanie kłamstwa, polegającego na przywdziewaniu takiej czy innej maski i odpowiednim odgrywaniu roli, jest w dużej mierze integrujące. Człowiek musi podporządkować się określonemu celowi, wyznaczonemu w roli, którą aktualnie odgrywa. Musi stłumić w sobie uczucia i dążenia przeciwstawne, a także zmusić się do działania i wejścia w sytuację, z której chętniej by uciekł. Przyjmuje określony porządek otaczającego świata i jednocześnie zmusza się do kontaktu z otoczeniem. Presja otoczenia działa więc nie tylko integrująco, lecz też antyautystycznie. Prawdziwym sobą można być tylko w samotności, ale wówczas, uwolniwszy się od presji otoczenia, człowiek ulega rozprężeniu, staje się chaotycznym zlepkiem przeciwstawnych uczuć, myśli i marzeń. Jednocześnie, nie działając na otoczenie, nie dysponuje on własnym odbiciem w otoczeniu; obraz samego siebie staje się nierealny – oscyluje między przeciwstawnymi biegunami. W ten sposób jedyna droga wiodąca do bycia sobą prowadzi na manowce chaosu i nierzeczywistości.


Przeglądam właśnie dawno już czytaną książkę Wojciecha Eichelbergera „Kobieta bez winy i wstydu”.
Jako osoba (podobno) bardzo kobieca mam problem z męskim aspektem swojej osobowości. Najwyraźniej niepotrzebnie:
 Psychologicznie rzecz biorąc rozwój mężczyzny polega – od pewnego momentu – na budzeniu swojego aspektu żeńskiego. Natomiast rozwój kobiety – w jej dojrzałym życiu – polega na budzeniu aspektu męskiego. W ten sposób również w naszym wewnętrznym życiu dążymy do jedności, do dopełnienia.
Mężczyzna i kobieta poszukują się w życiu i spotykają po to, aby się od siebie wzajemnie uczyć. Mężczyzna spotyka kobietę po to, żeby uczyć się od niej kobiecości, a kobieta spotyka mężczyznę po to, aby uczyć się od niego męskości.
Jeśli chcemy wyobrazić sobie, jak to może wyglądać, warto odwołać się do znanego symbolu jin-jung, dwóch splecionych w płaszczyźnie koła ryb. Każda z nich zapełnia taką samą ilość wspólnej przestrzeni i obie tworzą całość. Jedna jest biała, a druga czarna, ale jedna ma białe oczko, druga oczko czarne.
Biały reprezentuje jang, czyli to, co w koncepcji taoistycznej nazywa się elementem męskim. Czarny reprezentuje jin, czyli to, co nazywamy elementem kobiecym. Uderzające, jak bardzo harmonijna i symetryczna jest relacja męskiego i żeńskiego.

A ten fragment zamieszczam, bo po prostu mnie wzruszył:
W literaturze feministycznej można spotkać tezę, że sposób w jaki mężczyźni reagują na kobiety, nawiązuje w swojej ewolucji do tego, jak w danym okresie historycznym postrzegano i przeżywano przyrodę.
W Średniowieczu przyroda była dla ludzi czymś dzikim, zagrażającym, ale budzącym podszyty lękiem szacunek. Była traktowana jako przejaw archetypu matki, a więc mogła wyzwalać także uczucia miłości. Dlatego w Średniowieczu kobieta – jako dziki i tajemniczy aspekt przyrody – była wprawdzie zniewolona, ale niewątpliwie szanowana.
W epoce Renesansu, gdy pojawiło się mechanicystyczne rozumienie przyrody i związana z nim iluzja możliwości zapanowania nad nią, zmienił się też stosunek do kobiety. Kobietę zaczęto kontrolować i manipulować nią, tak jak się to czyni z mechanizmami. Ochronna otoczka szacunku zaczęła się kruszyć. Musiała powstać niebezpieczna wyrwa w obyczajowości, pozwalająca na niekontrolowaną erupcję agresji w stosunku do tego, co w kobiecie tajemnicze, niezrozumiałe i nie poddające się kontroli.
Dopiero od niedawna w umysłach ludzi zaczęła świtać świadomość, że przyroda, a więc i kobieta, są skarbami, które trzeba chronić i bez których patriarchalny, męski świat nie przetrwa.

Fragment książki „Mądre kobiety, głupie postępowanie” autorzy: Connell Cowan, Melvyn Kinder

Uzależnienie związane z potwierdzaniem własnej wartości — We wczesnym okresie życia każde dziecko oczekuje od rodziców aprobaty i potwierdzania jego wartości. Dobrzy rodzice stopniowo zachęcają dzieci do niezależnego myślenia i samooceny. To właśnie poprzez rosnące zaufanie do własnej percepcji i własnych ocen dzieci uczą się lubić siebie i cenić te opinie.
Wielu rodziców jednak nie potrafi dobrze tego przekazać, a i niektóre dzieci niezbyt dobrze się tego uczą. Zasadniczo dzieci uczą się aprobować siebie dzięki temu, że rodzice stopniowo przekazują im prawo dokonywania ocen. „Nie jest tak ważne, co ja myślę. Co ty myślisz? Co ty o tym sadzisz?” Takie postawienie sprawy przez rodziców pozwala dziecku czuć, że jest ważne, że to, co myśli czy sądzi o jakiejś kwestii lub zdarzeniu, ma wartość.
Niektórzy rodzice natomiast zniechęcają dziecko do aprobowania siebie, wmawiając mu, że liczy się tylko to, co oni myślą i uważają.
Rodzice ci mogą czuć, że coś tracą, przekazując dziecku prawo oceniania, i wolą, by dziecko w dalszym ciągu było ściśle uzależnione od nich jako głównego źródła aprobaty. Niestety takie dziecko uczy się szukać akceptacji i potwierdzenia własnej wartości wyłącznie u innych ludzi.
Wychowana w ten sposób dziewczynka, kiedy patrzy w lustro, nie powie: „Podoba mi się to, co widzę!” Po latach, będąc już kobieta, spojrzy w lustro i zacznie się zastanawiać: „Czy jemu spodoba się to, co zobaczy?”
Niemożność uznania siebie prowadzi do poważnych wątpliwości i pytań związanych z własna wartością. Skoro zaś ty sama nie masz do siebie zaufania, to zazwyczaj uważasz, że nikomu nie możesz ufać. Jeżeli sama nie wierzysz, że jesteś miła, to nie uwierzysz, gdy ktoś ci to powie, żeby nawet mnóstwo ludzi ci to mówiło i bardzo starało się cię przekonać.
Właśnie owa niewiara prowadzi do nieustannych powtórek w wypadku nałogowej kochanki. Nawet wówczas, gdy ma mężczyznę, który jej mówi, że jest wspaniała i że ja kocha, to ona mu nie wierzy. Nie wierzy, bo nigdy nie nauczyła się tego odczuwać — odczuwać od środka. Taka osoba skazana jest na ciągłe szukanie kogoś innego, by dał jej poczucie, że jest miła.

Nie mam problemu z patrzeniem w lustro i mówiem „podoba mi się to, co widzę!”. Ale może to dlatego, że ludzie często obdarzają mnie komplementami ?
To co mnie uderzyło w tym tekście dzisiaj, to to, że zdałam sobie sprawę, że ja ciągle szukam u innych poczucia bezpieczeństwa. Nie potrafię, nie nauczyłam się tego w dzieciństwie, czuć się bezpiecznie – i teraz, bez kogoś obok, ciągle mi brakuje poczucia bezpieczeństwa. Boję się.

„Eksperyment więzienny” miał trwać 2 tygodnie, został przerwany zaledwie po 6 dniach, gdyż uczestniczący w nim ludzie – łącznie z ekipą nadzorującą ten eksperyment – za bardzo „weszli” w swoje role.  Zdrowy rozsądek, tożsamość nagle zniknęły gdyż pojawiła się „rola”. Można powiedzieć „no dobra, takie rzeczy dzieją się w więzieniach”, ale czy na pewno tylko tam? Wszędzie, gdzie pojawia się władza np. rodzicielska, istnieje niebezpieczeństwo, że „wejdziemy w rolę” przy okazji tracąc kontakt z rzeczywistością…

Ale nie tylko o władzę tu chodzi.
Po raz pierwszy widziałam ten film jakis rok temu, gdy oglądałam go ponownie najbardziej utkwiły mi w pamięci słowa studenta, który pełnił rolę strażnika: Nie sądziłem, że to mogło być takie bolesne. To było poniżające, ale stanowiło część mojego małego eksperymentu.
Chciałem sprawdzić ile zniosą ludzie zanim zaczną się buntować, stawiać opór i zaskoczyło mnie, że nikt nie reagował. Nikt nie powiedział „nie mów do mnie w ten sposób, to jest chore!”. Nikt tego nie powiedział – po prostu akceptowali to co mówiłem im i co im robiłem. Kazałem im leżeć twarzą do podłogi i leżeli, robili pompki, siedzieli w karcerze, upokarzali siebie nawzajem. Powinni byli trzymać się razem, ale oni wzajemnie się dręczyli, bo ja im kazałem i nikt nie kwestionował mojej władzy. Byłem wstrząśnięty – upokarzałem ich, przekraczałem wszelkie granice, a oni nic nie mówili, nie sprzeciwiali się.”

Czytaj resztę wpisu »

Pamiętam jak jakiś rok temu uświadomiłam sobie po raz pierwszy samodzielnie  korzenie swoich przesadzonych reakcji. Zareagowałam bardzo emocjonalnie w sytuacji, która właściwie nie była w jakiś sposób niezwykła czy trudna. Nie mniej jednak emocje jakie wtedy się u mnie pojawiły były ogromne i utrzymywały się przez wiele godzin – emocje i myśli, które je tworzyły – robiłam sobie wyrzuty, że w danej sytuacji nie zareagowałam „właściwie”, a z drugiej strony zdawałam sobie sprawę z tego, że jakakolwiek moja reakcja i tak była niemożliwa, więc wymyślałam inne możliwe reakcje i zarzucałam sobie, że nie zareagowałam w ten nowy, wymyślony sposób. Miotałam się w tak przez wiele godzin i dopiero rano, kiedy budząc się nadal byłam ogarnięta tymi emocjami zadałam sobie pytanie, które zadawała mi terapeutka „Co Ci to przypomina? Czy była jakaś podobna do tego sytuacja z dzieciństwa ?”. I EUREKA! Była !
Uświadomienie sobie, że moje dzieciństwo miało na mnie aż taki wpływ, uświadomienie sobie, że jestem już dorosła a emocje, które przeżywam są dziecinne, sprawiło, że nabrałam do całej tej sytuacji dużego dystansu. Emocje odpuściły – te niepotrzebne, te „dziecinne”.
Od tamtego czasu przyglądam się swoim reakcjom. Powoli, powoli znajduję coraz więcej takich „zakotwiczeń”. To czasem sytuacje niezwykle trudne, a czasem – jak mi się teraz wydaje kompletne bzdury, które jednak dla małej dziewczynki jaką byłam, były NIEWYOBRAŻALNIE OGROMNYMI PROBLEMAMI.

Janet G. Woititz w swojej książce “Dorosłe Dzieci Alkoholików” opisuje to tak. Polecam :)

Czytaj resztę wpisu »

Fragment książki “Jak wychowywać szczęśliwe dzieci” Wojciecha Eichelbergera. Polecam :)

A. Mieszczanek: Wiele osób boi się, że kiedy już usłyszą głos swojego „wewnętrznego dziecka”, zaczną obwiniać swoich rodziców, wypominać im cale to ograniczanie, niezauważanie, brak prawdziwej troski i miłości. Boją się własnej wrogości, wściekłości wobec rodziców. Boją się, że ta wściekłość – raz wypuszczona z głębin, w których była bezpiecznie przechowywana – zaleje ich, że sobie z nią nie poradzą. I że już zawsze będą mieli do swoich rodziców tylko pretensje. Nie będą ich mogli kochać.
Czytaj resztę wpisu »

To tekst, który sporo mi uświadomił – uświadomiłam sobie swoje własne zachowania, ale także zrozumiałam  zachowania otaczających mnie osób. Warto przeczytać. :)
Trójkąt dramatyczny

„Trójkąt dramatyczny Stephana B. Karpmana”.

Trójkąt dramatyczny polega na nieświadomym, naprzemiennym wchodzeniu w relacji w rolę Ofiary, Wybawiciela (Opiekuna) i Prześladowcy.

Współuzależnieni są opiekunami i wybawcami. Najpierw wybawiają innych, potem ich prześladują, a na koniec stają się ich ofiarami.
Jesteśmy wybawcami i naprawiaczami. My nie tylko zaspokajamy potrzeby innych, my je odgadujemy i uprzedzamy. Zajmujemy się innymi, doglądamy ich i krzątamy się koło nich. Naprawiamy, rozwiązujemy problemy i usługujemy. I robimy to wszystko tak dobrze. „Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem” – oto nasz motyw. „Twój problem jest moim problemem” – oto nasze motto. Jesteśmy opiekunami. Czytaj resztę wpisu »

„Dorosłe dzieci alkoholików zgadują, co jest normalne” – to jedna z cech Dorosłych Dzieci Alkoholików, które wymienia Janet G. Woititz w swojej książce „Dorosłe Dzieci Alkoholików”.  Książka ta była jedną z pierwszych publikacji o DDA, szczegółowo omawia wszystkie cechy tego syndromu. Świetnie się czyta tą książkę, mimo, że została oparta na amerykańskich a nie polskich realiach.

To ważne, żebyś zrozumiał, że nie ma czegoś takiego jak normalność. To podstawowa sprawa we wszystkich omawianych tu kwestiach. Jest ona bardzo istotna, ponieważ jeśli coś jest zbudowane na fałszywych przesłankach, to mimo że może wyglądać logicznie, nie będzie się sprawdzać. Jak domek z kart bez solidnej podstawy, cała struktura rozleci się przy najlżejszym podmuchu wiatru.
Normalność jest mitem jak opowieści o Świętym Mikołaju czy krasnoludkach. Mówienie o czymś w kategoriach normalności jest nierealistyczne, ponieważ oszukano cię, każąc wierzyć w jej istnienie. Już bardziej użyteczne są inne pojęcia, takie jak funkcjonalność czy dysfunkcjonalność. Co dla ciebie jest funkcjonalne? Co ci służy? Co jest w twoim najlepszym interesie? I w najlepszym interesie twojej rodziny? Takie podejście jest realistyczne i różni się u poszczególnych ludzi, jak również w poszczególnych rodzinach.

Czytaj resztę wpisu »

Syndrom DDA często jest nazywany współuzależnieniem. W dawnej „ja” odnajdywałam bardzo wiele z tych cech.

Jeśli jesteś współuzależniona/y , masz następujące cechy lub skłonności:

 

  1. Nie potrafisz odróżnić własnych myśli i uczuć od myśli i uczuć kogoś innego.
    Myślisz za kogoś martwisz się za kogoś, planujesz za kogoś spłacasz długi za kogoś. 
  2. Do dobrego samopoczucia jest ci potrzebna aprobata i uwaga innych ludzi, ponieważ sądzisz, że nie jesteś wystarczająco dobra/y.  Czytaj resztę wpisu »

W sierpniu 2009 miałem przyjemność, wraz z moją żoną Agnieszką, wziąć udział w warsztatach ze znakomitym terapeutą pracy z ciałem – Donaldem VanHowtenem. Van jako wprowadzenie do warsztatu, który polegał na nieinwazyjnej terapii manualnej i pracy z ciałem, wykonał niezwykle interesujący pokaz doświadczenia ze skrobią kukurydzianą. Samo doświadczenie opisuje on również w recenzowanej przeze mnie książce “Ajurweda i świadomość ciała”. Na przykładzie rozpuszczonej do konsystencji ciasta naleśnikowego skrobi Van zaprezentował w jaki sposób ciało reaguje na nasze “interwencje”. Otóż na początku mocno uderzył w masę ze skrobi i mogliśmy zaobserwować, że masa stała się niezwykle twarda. Im bardziej agresywnie napierał dłonią, tym bardziej skrobiowa masa oporowała. Van skomentował, że w ten właśnie sposób reaguje inteligentne ciało – jeżeli próbujesz się przez coś “przebić na siłę”, pojawia się coraz większy opór. Można tu oczywiście dodać, że tak samo reaguje nasz umysł (chyba każdy z nas miał to doświadczenie, kiedy im ktoś nas bardziej naciskał tym mniej mieliśmy ochotę zrobić to, czego od nas oczekiwał). Następnie Van położył dłoń na masie i wykonywał bardzo delikatne, subtelne, niewielkie ruchy dłonią. Okazało się, że masa całkowicie się poddała.

To cytat z blogu „Joga – darśana” – Macieja Wieloboba http://jogawielobob.wordpress.com/2009/12/12/dotyk-terapeutyczny-korygowanie-joga/

Wow. Ten tekst niesamowicie działa na moją wyobraźnię.. Często słyszałam „nie walcz, odpuść”, „to co najlepsze samo przyjdzie” i nijak nie potrafiłam się zastosować do tych rad. A to właściwie takie proste – jeżeli próbujesz się przez coś “przebić na siłę”, pojawia się coraz większy opór

Będę się starać „nie walczyć”. :) Już wyobrażam sobie swoje problemy do rozwiązania jako tego rodzaju substancję. Jeśli uderzę – to .. mi „odda” ;).
Wielkie dzięki za ten tekst!

Swoją drogą widziałam niedawno film o tego rodzaju substancji, ale nie pamiętam dokładnie co to było. Substancja była płynna i co szokujące – można było po niej biegać nie wpadając w nią. Pod siłą nacisku stóp się natychmiast utwardzała, ale wystarczyło, na chwilę się zatrzymać, żeby się w niej jednak zanurzyć.

.


psychoterapeuta - osoba posiadająca certyfikat szkoły psychoterapii lub będąca w trakcie jej zdobywania. Szkolenia PTP czy SN PTP mogą podjąć tylko osoby, które mają wykształcenie psychologiczne czy lekarskie albo od min. 5 lat pracują w ośrodkach zajmujących się psychoterapią.
 
Psycholog czy psychiatra bez szkolenia psychoterapeutycznego nie ma wystarczajacych umiejętności, żeby prowadzić psychoterapię.
 
Specjalista psychoterapii uzależnień i współuzależnienia to osoba, która skończyła wyższe studia (wystarczy pedagogika czy filozofia), oraz szkolenie PARPA - uważajcie w ośrodkach leczenia uzależnień.

Chomik

Statystyki

  • 507 985 odsłon od 11 grudnia 2009

"Pracuj tylko w kręgu wpływu. Podejmuj zobowiązania i wywiązuj się z nich. Bądź latarnią, nie sędzią. Bądź wzorem, nie krytykiem. Bądź częścią rozwiązania, nie częścią problemu.

"Wypróbuj tę zasadę w małżeństwie, w rodzinie, w pracy. Nie dyskutuj nad słabościami innych. Nie dyskutuj nad własnymi. Jeśli popełnisz błąd, dostrzeż go jak najszybciej, napraw, wyciągnij z niego naukę. Nie popadaj w obwiniający, oskarżający nastrój. Pracuj nad tym, nad czym masz kontrolę. Pracuj nad sobą. Nad być."
Stephen Covey

Wystarczy kliknąć

Pajacyk

Twój e-mail