Ryby mają głos!

Archive for the ‘Refleksje’ Category

Pamiętam, kiedy kończyliśmy liceum odwiedził naszą klasę dyrektor i żegnając się z nami życzył nam tego, żebyśmy w swoich poczynaniach bardziej skupiali się na „być” niż na „mieć”. „Mieć czy być?” to kwestia często podnoszona w naszym społeczeństwie … A dzisiaj sobie pomyślałam, że odpowiedz na to pytanie brzmi: „działać!” :)

Z punktu widzenia osoby, która jest w dołku nie ma znaczenia ani „mieć” ani „być”. Ani posiadanie czegokolwiek, ani bycie kimkolwiek nie uszczęśliwia. Zdania typu „mam samochód” czy „jestem dobrym kierowcą” stają się pustymi frazesami, gdy leży się w łóżku i nie ma się na nic ochoty. Tym bardziej, że w sytuacji gdy mnóstwo czarnych myśli siedzi w głowie ma się świadomość, że samochód w każdej chwili może zostać skradziony, może się zepsuć, bardzo łatwo można go rozbić i może przydarzyć się jeszcze tysiąc różnych nieprzewidzianych kłopotów w związku z nim. A bycie dobrym kierowcą jest względne – zależy od predyspozycji danego dnia, skali porównawczej (przy kierowcach takich jak Robert Kubica porównanie będzie wręcz druzgocące), a w dołku dodatkowo każdy nawet najmniejszy błąd wydaje się być dowodem na to, że przekonanie o swoich umiejętnościach jest po prostu nieporozumieniem …

Nie uszczęśliwia ani fakt posiadania czegokolwiek, ani bycia kimkolwiek. Całe to zamieszanie wokół „mieć czy być” właściwie tylko miesza nam w głowach, stawia przed nami zupełnie bezsensowne cele, które ani zrealizowane, ani niezrealizowane nie dają nam prawdziwego szczęścia. Nie uszczęśliwia ani fakt, że coś mamy – cokolwiek by to nie było, ani świadomość, że jacyś tam jesteśmy – nawet jeśli to oznacza bycie ideałem w każdym calu. Nie uszczęśliwia ani posiadanie samochodu, ani świadomość, że jest się dobrym kierowcą. Uszczęśliwia … prowadzenie samochodu! Nie uszczęśliwia fakt posiadania przyjaciół, ani świadomość, że jest się dobrą przyjaciółką/przyjacielem – uszczęśliwia spędzanie czasu z przyjaciółmi!

Z perspektywy „działać”, ani „mieć” ani „być” nie jest istotne. Można niczego nie mieć, ani nie być w niczym dobrym a jednak można odnaleźć szczęście – w samym działaniu. :)

I nie chodzi o to, żeby robić coś niesamowitego. Małe, drobne, zupełnie nieważne rzeczy, które można robić dodają pogody ducha. I są powodem, żeby wstać z łóżka. Mimo wszystko.

Kiedyś pisałam o eksperymencie więziennym profesora Zimbardo. W skrócie – stworzono eksperymentalne więzienie, zarówno „więźniowie” jak i „strażnicy” zostali wybrani wśród ochotników, zakwalifikowano ich na podstawie testów psychologicznych, byli całkowicie zdrowi psychicznie, nie mieli syndromów DDA/DDD, nerwicy, depresji itp itd. I co? Eksperyment miał trwać dwa tygodnie, zakończono go po zaledwie 6 dniach. A to i tak było już za późno. Ponad połowa „więźniów” została zwolniona do domu dużo wcześniej, bo załamała się psychicznie.

Piszę o tym, bo szukałam w psychoterapii i w duchowości siły, która pomogłaby mi się uporać z trudną sytuacją. Chciałam zmienić siebie, uzdrowić siebie i dzięki temu być kobietą z żelaza, której nie wzruszają trudności i problemy. Wiem, że nie ja jedna dążyłam do takiego rezultatu.

Czytam właśnie książkę Judith Lewis Herman „Przemoc, uraz psychiczny i powrót do równowagi”.
Rok po zakończeniu drugiej wojny światowej dwóch amerykańskich psychiatrów, J.W. Appel i G.W. Beebe, stwierdziło, że 200-240 dni na froncie wystarczy, aby załamać nawet najsilniejszego żołnierza: „Nie istnieje coś takiego, jak przyzwyczajenie do >>warunków frontowych<<. Każda chwila pobytu na polu bitwy powoduje tak wielkie napięcie, że żołnierze załamują się proporcjonalnie do wielkości niebezpieczeństwa i czasu jego trwania. W trakcie działań wojennych szkody psychiczne są równie nieuniknione, jak rany od kul i odłamków.”
Co ważne, autorka książki podkreśla podobieństwa „między ofiarą gwałtu a weteranem wojennym, między maltretowaną kobietą a więźniem politycznym, między człowiekiem więzionym w wielkim obozie koncentracyjnym, stworzonym przez tyranów rządzących narodami, a ofiarą małego, tajnego obozu koncentracyjnego, założonego przez domowego despotę”.

„Straszne przejścia zawsze powodują psychiczny uraz.”

Innymi słowy – jeśli jesteście w trudnej sytuacji – jakiejkolwiek – nie liczcie na to, że przestanie ona na Was oddziaływać jeśli będziecie silniejsi psychicznie, bardziej wysportowani, bardziej rozwinięci duchowo i co tam tylko przyjdzie Wam do głowy. Najpierw trzeba zmienić sytuację zewnętrzną (zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa), dopiero później zmieniać siebie.

Nie wiem co sprawia, że stwierdzenie „masz rację” daje nam satysfakcję. Może szkoła i jej model przedstawiania wiedzy jako jedynej prawdziwej? Może „posiadanie racji” nas dowartościowuje? Daje nam poczucie bezpieczeństwa? Czy wiedza, wszelkiego rodzaju teoria czy poglądy są warte tego, żeby o nie walczyć i się nieustannie o nie spierać?
Bardzo podoba mi się podejście, które nie wygłasza „jedynych prawdziwych” poglądów, wygłaszające jedynie punkt widzenia.

Na tym rysunku przedstawiono pewien kształt. Z punktu widzenia obserwatora A przedstawia on literę „M”, obserwator B – widzi literę „E”, obserwator C – literę „W”, a D – cyfrę „3”. Wszyscy ci obserwatorzy mogliby się spierać w nieskończoność o to kto ma rację zupełnie bez sensu.

Spieranie się o rację jest bez sensu … w przeciwieństwie do spokojnego, rzeczowego przedstawienia swojego punktu widzenia.

Zobacz również:

Nie tylko polityka
Zmiany, na które nie mamy wpływu
Bądź wzorem, nie krytykiem

Określenie „Dorosłe Dzieci Alkoholików” powstało w ramach ruchu AA, który jest ruchem zwykłych ludzi, nie związanych z profesjonalnym lecznictwem psychologicznym.

Łatka pt. „jestem DDA” będzie pasowała do mnie zawsze. Nic nie zmieni faktu, że jestem dzieckiem alkoholika, „klątwa” będzie „ciążyć” na mnie już zawsze. „Jestem DDA” kojarzy się z „jestem jakaś wybrakowana”, „powinnam się zmienić”, „powinnam iść na terapię, żeby dorównać chociaż do reszty społeczeństwa” itd. Ilu z Was tak to czuje? Dla ilu z Was słowa „jestem DDA” brzmią jak wyrok?

No więc ja się pytam: A niby dlaczego mam być dożywotnio obarczona jakąś łatką? WYNOCHA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Trudne dzieciństwo predysponuje do różnego rodzaju zaburzeń i chorób psychicznych. Nie neguję tego. Ale co innego stwierdzić „mam nerwicę”, mam „syndrom zespołu pourazowego”, „choruję na zaburzenia odżywiania” itp a co innego określać swoją tożsamość jakimś obciążającym skrótem.

„Mam nerwicę, ale sama jestem w porządku.”

„Mam syndrom zespołu pourazowego, ale mogę sobie ufać. ”

„Podejmę leczenie i pozbędę się tego cholerstwa. ”

„Generalnie wszystko ze mną ok, ale mam tendencję do czegoś tam. Zmienię TO!”

„Mam przed sobą kubek z herbatą. Wypiję ją, a później, jeśli będę miała taką ochotę mogę wyrzucić kubek do kosza, rozbić go na kawałki albo w inny sposób się go pozbyć”

Odpowiedź na słynne pytanie „mieć czy być?” w kwestii zaburzeń brzmi „MIEĆ i się tego pozbyć!”

WYNOCHA!!!!!

Jestem w porządku, mogę sobie całkowicie ufać!

Wystarczy w google wpisać frazę „pije przeze mnie”, żeby znaleźć mnóstwo różnych dramatów …

„powiedział że pije przeze mnie bo dzwonię do niego do pracy” (http://www.alkoholizm.com.pl/forumalko/viewtopic.php?t=3293)

pije przeze mnie, ze ja caly czas krzycze na niego, ze nie pozwalam mu z kolegami sie spotykac po pracy” (http://forum.szafa.pl/9/3209772/o-ciagle-pije-co-mam-zrobic.html)

pije przeze mnie przy innej nie bedzie.” (http://www.psychologia.net.pl/forum.php?level=197215&post=197215&sortuj=0&cale=)

Google wyświetla ok 3 tysięcy wyników, więc mogłabym tak cytować przez miesiąc pewnie wyszukując co ciekawsze „argumenty” pijaństwa … Co ważne, takie słowa padają często na trzeźwo…

Alkoholik pije, dlatego, że jest alkoholikiem. Nie ma innego wytłumaczenia. Dlaczego jednak oskarża o to innych? Jego niskie poczucie własnej wartości nie pozwala mu przyznać się do swoich błędów. Gdyby otwarcie przyznał się do odpowiedzialności za swoje życie – spaliłby się ze wstydu, zapadł pod ziemię, umarł itd.  Tak przynajmniej podpowiada mu jego podświadomość, działają mechanizmy, które chronią delikatną psychikę osoby uzależnionej. Paradoks polega na tym, że chronią, ale tylko na chwilę. Obarczenie odpowiedzialnością innych to zamiatanie problemu pod dywan.

Piszę o tym, nie dlatego, żeby tłumaczyć osoby uzależnione, ale dlatego, że zauważyłam sama u siebie podobny problem. Czuję „pod skórą”, że alkoholizm – rozumiany jako choroba emocji – to moja choroba, choć oczywiście nie objawia się u mnie piciem alkoholu. Objawia się niskim poczuciem własnej wartości w niektórych sytuacjach.

Przyznanie się do błędu, wzięcie odpowiedzialności za porażkę to pierwszy krok do wygrzebania się z tarapatów. To mam za sobą. Ten krok pociąga za sobą ogromne poczucie winy, które z kolei powiększa problemy z niskim poczuciem własnej wartości, powiększa poczucie wstydu, pojawia się poczucie bezradności. Można tak sobie trwać wiele lat, tak jak np. słynny Pijak z Małego Księcia:

Następną planetę zajmował Pijak. Te odwiedziny trwały bardzo krótko, pogrążyły jednak Małego Księcia w głębokim smutku.
– Co ty tu robisz? – spytał Pijaka, którego zastał siedzącego w milczeniu przed baterią butelek pełnych i baterią butelek pustych.
– Piję – odpowiedział ponuro Pijak.
– Dlaczego pijesz? – zapytał Mały Książę.
– Aby zapomnieć – odpowiedział Pijak.
– O czym zapomnieć? – zaniepokoił się Mały Książę, który już zaczął mu współczuć.
– Aby zapomnieć, że się wstydzę – stwierdził Pijak, schylając głowę.
– Czego się wstydzisz? – dopytywał się Mały Książę, chcąc mu pomóc.
– Wstydzę się, że piję – zakończył Pijak rozmowę i pogrążył się w milczeniu.

Pijak doskonale zdaje sobie sprawę z tego jaki ma problem, czuje się przytłoczony sytuacją, ale zupełnie nie wie jak z tego wybrnąć, jest całkowicie bezradny. Ucieka od problemu „próbując zapomnieć”, pogrążając się w ten sposób jeszcze bardziej. Paradoksalnie z perspektywy Małego Księcia czy czytelnika pierwszy krok do wyjścia z tej sytuacji wydaje się prosty …

Poczucie winy i towarzyszący mu wstyd blokuje wszelkie działanie. Pojawia się strach, że znowu coś pójdzie nie tak, pojawia się bezradność. Dodatkowo pojawia się rozpacz, no bo „to nie tak miało być”, „dlaczego mnie to spotkało” itd … A stąd bardzo łatwo zrobić krok wstecz i powiedzieć „to przez” i można w nieskończoność wymyślać przez kogo, przez co itd, żeby choć przez chwilę poczuć ulgę …

Wyjście z takiej sytuacji jest jedno – trzeba spokojnie przeanalizować sytuację i wyciągnąć wnioski. Spojrzeć na wszystko z innej perspektywy, np. z perspektywy innej osoby – przyjaciela, terapeuty, coacha itp. Wyznaczyć sobie pierwszy krok do rozwiązania problemu. I działać.

Poczucie winy zastąpić poczuciem odpowiedzialności. Czego się wstydzę? Co mogę zrobić w tej sprawie?

Ajahn Brahm opowiada czasem taką historię:

Pewien Australijczyk odkrył, że przed jego domem ktoś wysypał tonę krowiego łajna. Smród był straszny. Zrozpaczony próbował się dowiedzieć dlaczego coś takiego go spotkało. Żaden z sąsiadów nie widział kto to zrobił, nie była w stanie też określić tego policja. Australijczyk został sam z tym problemem. Po pewnym czasie sąsiedzi przestali go lubić, przyjaciele zaczęli go omijać, bo smród unoszący się z nad tego gówna przesiąkł go całego i on sam strasznie śmierdział. Ciągle zastanawiał się „dlaczego ja??” i coraz bardziej się wstydził swojego przykrego zapachu i pogrążał w samotności a i niechęć ludzi wobec niego coraz bardziej się zwiększała. Pewnego dnia spróbował jednak przeanalizować swoją sytuację. Zadał sobie pytanie  – mam tonę gówna, co mogę z tym zrobić? I wpadł na pomysł, że to łajno będzie świetnym nawozem w jego ogrodzie. Następnego roku cieszył się nie tylko dobrymi relacjami z sąsiadami i przyjaciółmi, ale również wyjątkowo dobrymi owocami! :)

 

Przez wiele lat niewiele się złościłam. W pewnym sensie moja mama zabrała całą moją złość.  Złość kojarzyła mi się tylko i wyłącznie z jej krzykami, wrzaskami, głównie skierowanymi do pijącego ojca. Po takim wybuchu, jeśli mój ojciec był trzeźwy – wychodził pić, jeśli był pijany – kończyło się to wściekłą awanturą. Nauczyłam się więc tego, że złość jest zła. Denerwując się przecież na kogoś „na pewno spowodowałabym jakąś katastrofę” …

W dodatku, kiedy w jakiś sposób jednak wyrażałam swoją złość, słyszałam teksty w stylu „złość piękności szkodzi”, „nie możesz być zła, bo przecież nie masz powodu ku temu” itd itp.

Mogę być zła. Co więcej,  bywam zła – niezależnie od tego czy to uczucie jest „adekwatne do sytuacji” czy nie. I czasem mogę nawet nie wiedzieć DLACZEGO jestem zła. Złość jest naturalnym uczuciem.  I dobrze, że jest! :)

Złość to moja przyjaciółka – zawsze jest po mojej stronie! Moja złość jest moim sprzymierzeńcem. To dzięki niej wiem, kiedy coś mi nie odpowiada. To ona daje mi siłę do tego, żeby się bronić przed wszelką niesprawiedliwością, krzywdą, jakimkolwiek zranieniem. To złość sprawia, że żyję a nie wegetuję godząc się na wszystko co przynosi mi los …

Przyjaźnię się ze swoją złością, ale nią nie jestem. Dlatego nie reaguję tak jak ona. Zresztą, jeśli jakakolwiek przyjaciółka mówi mi coś na ucho, to przecież nie po to, żebym to od razu powtarzała :D. Kiedy więc „słyszę” w uchu: „co za palant!”, „ale wredne babsko!”, „a niech go szlag trafi!” i tym podobne rzeczy – nie muszę tego powtarzać. Nie mówię obraźliwych rzeczy osobie, na którą jestem zła. Gdybym mówiła – byłaby to już agresja nie złość, a agresja jest moim wrogiem – mogłabym się wpakować w kłopoty. :/

Moja przyjaciółka Złość jest trochę jak system alarmowy. Kiedy „wyje” to warto sprawdzić co się dzieje, o co chodzi … Czasem bywa, że to fałszywy alarm – źle oceniłam sytuację, niewłaściwie kogoś zrozumiałam. Czasem Złość pojawia się, gdy ktoś coś powiedział „jak nie powinien”, ktoś coś zrobił „nie tak jak trzeba”. Jeśli to możliwe staram się dać sobie trochę czasu i spokoju na przyjrzenie się sytuacji, zastanowienie się, dlaczego tak ważna „persona”:  Złość się pojawiła. Pomaga mi to zrozumieć samą siebie. Zwiększyć świadomość samej siebie – swoich potrzeb, oczekiwań, lęków. Czasem działają tak skojarzenia – dana sytuacja przypomina mi inną sytuację z przeszłości, w której poczułam się w jakiś sposób zraniona czy zagrożona. „Jesteśmy niewolnikami skojarzeń”  – powiedział kiedyś mój znajomy. Generalnie się z tym zgadzam, choć już teraz wiem, że można się z tej niewoli choć trochę uwolnić.

*

Kiedy miałam jakieś 16 czy 17 lat moja przyjaciółka zapytała mnie przeciwko czemu my się właściwie tak buntujemy? Przeciwko czemu ja się buntuję? Nie potrafiłam jej wtedy odpowiedzieć. Doszła więc do wniosku, że tak naprawdę takie powody nie istnieją … Teraz, po spojrzeniu wstecz w dzieciństwo i nastoletniość mogłabym podać pewnie z 1000 powodów, przez które się buntowałam. Moim zdaniem warto „zburzyć” świat narzucony przez rodziców i zbudować swój własny. W przypadku DDA/DDD to nawet trzeba … A w tym pomaga zaprzyjaźniona ZŁOŚĆ! :)

Reinkarnacja

Posted on: 2011-07-13

Ostatnio sporo czytam o buddyzmie itp. Jednym z podstawowych wierzeń buddystów jest reinkarnacja. W różnych publikacjach pojawiają się hipotezy, że wcześniej – w naszych poprzednich wcieleniach – byliśmy różnymi osobami, mieliśmy różnego rodzaju role itd. Idąc tym tropem mogłam być wcześniej matką 12stu dzieciaków, żołnierzem, marynarzem czy nawet Marią Cure-Skłodowską ( ;) ).
Być może reinkarnacja to tylko taki wymysł Wschodu … A być może ma miejsce naprawdę? … Nie jestem przekonana …
Ale :)

Często sobie zarzucam, że nie jestem w miejscu, w którym chciałam być… Nie mam rodziny, dzieci … mimo, że bardzo mi na tym zależało …
Czytając o reinkarnacji tak sobie pomyślałam … kto wie … może we wcześniejszych wcieleniach wiele razy byłam mamą a teraz, w tym życiu, będę po prostu robić coś innego? Mam inne cele do zrealizowania? Świadomość, że [b]być może[/b] spełniłam się kiedyś w tej roli pozwala mi się oderwać od poczucia winy, łatwiej mi zaakceptować przeszłość i teraźniejszość taką jaką jest. No i przyszłość od razu też lepiej wygląda :) Dzięki samej koncepcji reinkarnacji – zyskałam dystans! :)

Reinkarnacja dla buddystów ma też inny aspekt – wierzą, że każdy napotkany człowiek może być ich ojcem, matką, synem, córką, czy po prostu przyjacielem z poprzednich wcieleń … Przy takim nastawieniu łatwiej o sympatię czy współczucie dla innych …

 

Zobacz również:
Bhagawad Gita – garść cytatów
Paradygmat
Mindfulness czyli uważna obecność
Przestań mówić – zacznij się porozumiewać

 

.

Wiele razy czytałam teksty typu „od 3 lat regularnie spotykam się z terapeutką, mimo to mam ostatnio ogromnego doła, czy to normalne?”. Albo przyglądałam się ze zdziwieniem osobom, którą taką terapię przeszły, ale mimo tego – ich zachowanie, emocje ewidentnie wskazywały na to, że coś jest „nie halo”. Osobom, u których można zauważyć zaburzenia emocjonalne często mówiłam „idź na terapię DDA”, ale zupełnie nie wiedziałam co powiedzieć osobie, która taką terapię skończyła a nadal nie panuje nad własnymi emocjami …
W relacji pacjent – terapeuta, terapeuta, nawet najbardziej przyjacielski i sympatyczny jest „bogiem”. To on przecież ma pokazać pacjentowi jakie zachowania są toksyczne a jakie słuszne … Tak jak idąc do lekarza mamy nadzieję, że zostaniemy wyleczeni, takie same nadzieje pokładamy w terapeutach.

„Terapia DDA to tylko forma wsparcia. Problemy, które próbuje się w niej uleczyć są bardzo zawężone.” To ostatnio usłyszałam od psychoterapeutki z certyfikatem PTP.
Po moich wcześniejszych, dosyć nieudanych kontaktach z terapeutami, trochę mnie to zastanowiło. Zaczęłam więc szukać informacji na temat tego kim właściwie są terapeuci, których można spotkać w ośrodkach leczenia uzależnień i współuzależnienia.

„Nie każdy, kto się podaje za psychoterapeutę, nim jest.”
Żeby zostać psychoterapeutą z prawdziwego zdarzenia trzeba mieć nie tylko ukończone studia wyższe (nie wystarczy być psychologiem czy psychiatrą), ale trzeba też przejść własną psychoterapię oraz szkolenie trwające co najmniej 1250 godzin w ciągu co najmniej 4 lat – takie informacje można znaleźć na stronach PTP (http://www.ptp.org.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=40)

Dodatkowo można przejść specjalistyczne szkolenie w jakiejś konkretnej dziedzinie psychoterapii.
Ile to wszystko trwa – możecie obliczyć sobie sami … Terapeutka, z którą rozmawiałam, oprócz tego, że jest psychologiem klinicznym, certyfikowała się jakieś 7 lat.

Wg PARPY (źródło: http://www.parpa.pl), żeby uzyskać kwalifikacje zawodowe w zakresie terapii uzależnienia od alkoholu i współuzależnienia trzeba:
po pierwsze: mieć „tytuł zawodowy lekarza, tytuł zawodowy magistra pielęgniarstwa lub tytuł zawodowy magistra nauk humanistycznych lub nauk społecznych lub pedagogiki”.
po drugie: przejść szkolenie obejmujące 650 godzin zajęć dydaktycznych
po trzecie: odbyć 70 godzin stażu klinicznego w placówce terapii uzależnień i współuzależnienia (czyli niejako udzielać pomocy terapeutycznej!) oraz przejść 80 godzin superwizji klinicznej (czyli czegoś w rodzaju konsultacji w prowadzonych przez siebie terapiach)

Poniżej zamieściłam harmonogram szkolenia placówki rekomendowanej przez PARPĘ. Zwróćcie uwagę na to, ile czasu szkolenie poświęca problemowi współuzależnienia, DDA i przemocy w rodzinie!! W sumie 133 godziny, a biorąc pod uwagę jak wyglądają terminy tych szkoleń – problematyki tej kursanci uczą się W NIECAŁE 3 TYGODNIE!!
Cały program to trzynaście 5-dniowych wyjazdów, rozłożonych mniej więcej w czasie kilkunastu miesięcy. 13 tygodni to mniej niż jeden semestr na studiach! :D

Reasumując: jeśli jesteś np. sympatycznym absolwentem filozofii i nie potrafisz znaleźć pracy, a masz ochotę sobie trochę pofilozofować, podumać nad ludzkim losem i jeszcze dostawać za to pieniądze, to zapisz się na szkolenie PARPY. 10 tysięcy złotych, które trzeba za to szkolenie zapłacić powinno się szybko zwrócić – w końcu alkoholików w naszym kraju pod dostatkiem, a i ich dzieci, które borykają się z życiem też nie mało … A że niewielu osobom tak naprawde pomożesz … cóż … przecież „wyniki terapii zależą od motywacji pacjenta”! No i oczywiście: „Fakt, że terapeuta nie odpowiada jakiejś osobie nie oznacza, że to zły terapeuta. To oznacza tylko, że nie jest to odpowiedni terapeuta dla tej konkretnej osoby.” :D

Tam gdzie nie wiadomo czy śmiać się czy płakać – wolę się śmiać …

HARMONOGRAM SZKOLENIA: (źródło: http://www.bk-europe.com.pl/index.php/harmonogram-szkolen.html)
W każdym z trzynastu zjazdów będzie około 50 godzin zajęć. Oznacza to, że np. blok tematyczny numer 8 obejmujący 88 godzin, będzie rozłożony w czasie dwóch zjazdów.

Zjazdy:
Bloki Tematyczne: Trening Wykłady Warsztaty Łącznie
1 Trening interpersonalny 50     50
2 Trening intrapsychiczny 50     50
3 Pomaganie w kontakcie indywidualnym   9 41 50
4 Praca terapeutyczna z grupą   5 45 50
5 Uzależnienie od alkoholu – etiologia, obraz kliniczny i metody diagnostyczne. Nawiązywanie pierwszego kontaktu z osobą uzależnioną, motywowanie do podjęcia terapii. Organizacja lecznictwa odwykowego   17 50 67
6 Psychopatologia zaburzeń, psychoterapia   18 15 33
7 Uzależnienia od alkoholu – etap terapii wstępnej i intensywnej. Metody i formy terapii   9 39 48
8 Uzależnienie od alkoholu – etap terapii zaawansowanej   8 80 88
9 Współuzależnienie   7 41 48
10 Przemoc w rodzinie i współuzależnienie   5 39 44
11 DDA, współuzależnienie i uzależnienie   3 38 41
12 Pacjenci uzależnieni od innych substancji psychoaktywnych. Praca terapeutyczna z młodym pacjentem.   13 34 47
13 Praca terapeutyczna z osobami pijącymi szkodliwie. Zagadnienia etyczne w pracy terapeuty uzależnień. Programy terapeutyczne placówek stacjonarnych i ambulatoryjnych. Prowadzenie dokumentacji medycznej. Monitorowanie przebiegu terapii, metody ewaluacji efektów terapii.   6 28 34
  Razem: 100 100 450 650

Słowo, które nie jest wypowiedziane,
jest słowem, którego nie można powtórzyć,
nie można się go nauczyć ani imitować,
póki więc nie otworzą się usta,
nie otworzą się rzeki,
nie otworzą się rany,
nie otworzą się umysły,
nie otworzy się raj.

Krzysztof Pieczyński

Czytaj resztę wpisu »

Co to jest projekcja ? Na portalu www.psychologia.edu.pl można znaleźć taką definicję:

1. W psychoanalizie: jeden z mechanizmów obronnych Ego, polegający na przypisywaniu innym ludziom własnych negatywnych uczuć, cech lub motywów postępowania, które zostały wyparte do podświadomości, ponieważ budziły lęk bądź też z innych względów nie mogły być przez jednostkę zaakceptowane; wg założeń psychoanalizy treści wyparte ze świadomości funkcjonują dalej w podświadomych warstwach osobowości; w przypadku projekcji ujawniają się one w postaci nadmiernego uwrażliwienia na dostrzeganie nie akceptowanych u siebie cech w zachowaniu innych osób, prowadząc do nieadekwatnej interpretacji tych zachowań.

2. W innych teoriach psychodynamicznych: proces nieświadomego przypisywania własnych przekonań, wartości lub innych procesów subiektywnych innym. Użycie to, typowe dla podejścia Melanie Klein, ma inną konotację. Proces jest tutaj postrzegany jako normalny aspekt rozwoju psychologicznego i nie musi odzwierciedlać skłonności nerwicowych. Czytaj resztę wpisu »


psychoterapeuta - osoba posiadająca certyfikat szkoły psychoterapii lub będąca w trakcie jej zdobywania. Szkolenia PTP czy SN PTP mogą podjąć tylko osoby, które mają wykształcenie psychologiczne czy lekarskie albo od min. 5 lat pracują w ośrodkach zajmujących się psychoterapią.
 
Psycholog czy psychiatra bez szkolenia psychoterapeutycznego nie ma wystarczajacych umiejętności, żeby prowadzić psychoterapię.
 
Specjalista psychoterapii uzależnień i współuzależnienia to osoba, która skończyła wyższe studia (wystarczy pedagogika czy filozofia), oraz szkolenie PARPA - uważajcie w ośrodkach leczenia uzależnień.

Chomik

Statystyki

  • 507 985 odsłon od 11 grudnia 2009

"Pracuj tylko w kręgu wpływu. Podejmuj zobowiązania i wywiązuj się z nich. Bądź latarnią, nie sędzią. Bądź wzorem, nie krytykiem. Bądź częścią rozwiązania, nie częścią problemu.

"Wypróbuj tę zasadę w małżeństwie, w rodzinie, w pracy. Nie dyskutuj nad słabościami innych. Nie dyskutuj nad własnymi. Jeśli popełnisz błąd, dostrzeż go jak najszybciej, napraw, wyciągnij z niego naukę. Nie popadaj w obwiniający, oskarżający nastrój. Pracuj nad tym, nad czym masz kontrolę. Pracuj nad sobą. Nad być."
Stephen Covey

Wystarczy kliknąć

Pajacyk

Twój e-mail